Gdy zorientowaliśmy się, że przed nami ostatnie 3 dni kręcenia, to zrobiło się jakoś tak smutno – ku końcowi miała się naprawdę mega fajna przygoda. Do mety 260 kilometrów. Postanowiliśmy trochę zmienić trasę, tworząc własne odcinki. Stwierdziliśmy, że pomarańczowe tabliczki nie muszą być przecież cały czas wyznacznikiem naszej rowerowej wyprawy. Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że było to posunięcie idealne. Czasami warto kombinować, testować czy nawet ryzykować. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć mnóstwo pięknych miejsc, których na próżno szukać w turystycznych ulotkach czy materiałach reklamowych. Oczywiście niejednokrotnie dochodziło do absurdów. Idealna ścieżka rowerowa, o nawierzchni gładkiej jak stół do bilarda, nagle ustępowała miejsca piaskom „Sahary”, w których grzęźliśmy na długie minuty. Albo pojawiały się płyty betonowe (te z dziurkami i bez) i trylinka. Albo naszym oczom ukazywały się dziury wielkości kratera, których ominięcie wymagało niesamowitego refleksu i akrobatycznych umiejętności, co w przypadku rowerów obładowanych ciężkimi sakwami nie było takie łatwe. Albo gdzieniegdzie błędnie oznaczone fragmenty trasy i pourywane tabliczki. W zasadzie nie wiem co było gorsze 😉 Momentami mieliśmy poprostu wrażenie, że projektanci szlaku nawet nie wstali od monitora, tylko wytyczyli trasę na podstawie map i opowieści ludowych (zwłaszcza na Warmii i Mazurach).
Jakkolwiek, udało się! 1400 kilometrów za nami. Czy warto? Oczywiście, że tak! Naprawdę piękna ta nasza Polska! W pamięci na długo pozostaną okolice Węgorzewa, Suwałk i Gołdapi, Mosty w Stańczykach, Trójstyk Granic, sielskie i anielskie Podlasie, kolorowe cerkwie i dużo pięknych krajobrazów.
Green Velo jest najdłuższym zielonym szlakiem dla lubiących wyzwania cyklistów. Bliski kontakt z naturą przez calutkie 2 tygodnie to jest coś. Była ucieczka przed szerszeniami w Biebrzańskim Parku Narodowym i czołowe zderzenie z zającem na warmińskich bezdrożach. Do tej pory czujemy smak sielawy z mazurskich jezior i genialnych jagodzianek, kupionych od starszej Pani gdzieś nad Czarną Hańczą. Klekot polskich bocianów nadawał rytm naszej jeździe a wszędobylskie komary nie pozwalały zwolnić choćby na chwilę 😉 Myślę, że Wschodni Szlak Rowerowy jest świetną okazją na odkrycie piękna naszego kraju. Jak to mawiał klasyk „Cudze chwalicie, Swego nie znacie”.
Często pytacie, jak podróżuje się w związku? Otóż, przez 14 dni przebywaliśmy ze sobą 24h na dobę i nie pozabijaliśmy się, więc można 😂 A tak na poważnie, fajnie było móc razem pokonywać swoje słabości, wspierać się, motywować, śmiać się, wygłupiać, rozmawiać, marzyć, jeść słodycze o najbardziej nieprzyzwoitej porze, zakładać się o grube miliony😂, pić wino przed śniadaniem, setny raz oglądać tę samą komedie na Netflixie, jeść niedogotowany ryż gdzieś pośrodku totalnego pustkowia, czy poprostu tak po ludzku się ponudzić. I oczywiście choć czasami miałam ochotę Go udusić (zakładam, że On mnie też), to lepszego kompana w podróży nie mogłam sobie wymarzyć. Z takim wsparciem jeszcze nie jedną górę przeniosę. Pomimo różnic temperamentów, innych charakterów, świetnie się rozumiemy. W trakcie podróży chyba nawet bardziej. To, co przeżyliśmy razem, jest absolutnie Nasze i nikt nam tego nie zabierze. Wspomnienia łączą Nas jeszcze mocniej. No dobra, chyba się zagalopowałam…koniec tych czułości. Każdy kto mnie zna wie, że nie jestem skora do nadmiernego wychwalania pod niebiosa i słodkopierdzącego wzdychania do drugiej połówki (zwłaszcza tak publicznie), dlatego mam nadzieję, że On to doceni i może ze szczęścia uroni choć jedną łezkę😉. Ja się tam wzruszyłam 😂
Łapcie trochę fotek z ostatnich kilometrów. A jeśli chcecie zobaczyć jak cała trasa prezentuje się w obiektywie kamery, to koniecznie obejrzyjcie krótki filmik! Dzięki za uwagę! Ona i On.
PS. Dziękujemy Jadzia, Tomek i Kuba za iście królewskie powitanie! Na mecie fanfary i zimny szampan! Lepszego zakończenia nie mogliśmy sobie wymarzyć! 🙂
Skomentuj