Bory Tucholskie

Otwarcie unijnych granic? Jakoś wogóle nas to nie rusza. W ostatnich tygodniach przekonaliśmy się, że w Polsce jest tyle cudownych miejsc do zobaczenia, że w chwili obecnej ta zagranica nie jest nam do szczęścia potrzebna. Przez koronawirusa przestrzeń zawęziła się i zaczęliśmy dostrzegać piękno, które jest na wyciągnięcie ręki. Zresztą w obecnej sytuacji, gdy brakuje logiki w podejściu do luzowania wszelkich obostrzeń, szkoda nam energii, czasu i zaangażowania na planowanie czegoś większego. W tym roku stawiamy na Polskę i zgodnie z naszym rowerowym kalendarzem, długi czerwcowy weekend mieliśmy spędzić w Borach Tucholskich i częściowo nad polskim morzem (o tym w kolejnym wpisie).

Bory Tucholskie nie były nam obce, bo mięliśmy okazję poznać się już 2 lata temu, kiedy to okrążaliśmy rowerami jezioro Charzykowskie. Stwierdziliśmy jednogłośnie, że ten weekend będzie idealnym momentem aby wrócić i powtórzyć trasę. Zwłaszcza, że teraz czasu było zdecydowanie więcej i na spokojnie mogliśmy kręcić kilometry po trasach przebiegających przez zielone serce Pomorza. Szlaków rowerowych rozciągających się na terenie powiatu chojnickiego jest całe mnóstwo. Nie mogliśmy nie skorzystać z zaproszenia 😉

Chojnice przywitały nas dość kiepską pogodą. Ze snu wyrwał mnie bijący o parapety deszcz. Wiedziałam już, że czwartkowe, rowerowe szaleństwa nie dojdą do skutku. Niestety rano potwierdziły się moje przypuszczenia – ulewa pokrzyżowała nam plany i rowery w tym dniu musiały odbyć przymusowe wakacje. Nas one nie dotyczyły😉 W nocy miałam wystarczająco dużo czasu aby wszystko dokładnie zaplanować. Otóż kierunek Malbork. On tym razem bez większych dyskusji zgodził się ze mną. Zatem zaraz po śniadaniu ruszyliśmy odwiedzić Wielkich Mistrzów Zakonu Krzyżackiego 😉 (Z Chojnic to jakieś niecałe 2 godziny drogi autem). Zdjęcia z zamku znajdziesz klikając w link https://5kilometr.pl/zamek-krzyzacki/.

Rozpogodziło się dopiero po południu. Błogie lenistwo nie wchodziło w grę. Postanowiliśmy wykorzystać chwilę bez deszczu i udać się do Charzykowy na pyszną rybkę. W jedną stronę rowerem to tylko 7 kilometrów. Około godziny 17 relaksowaliśmy się już nad jeziorkiem. Po obiadokolacji wróciliśmy do hotelu, gdzie przy winie i drinku o bardzo chwytliwej nazwie „Słowiański pocałunek”, mogliśmy „rzucić się” w wir pracy 😉 (staramy się od teraz na bieżąco segregować zdjęcia).

Pobudka 6 rano. No dobra, przyznaje się, to mój budzik zadzwonił o tej jakże niestosownej porze w wolny od pracy dzień. On śnił jeszcze w najlepsze natomiast ja co chwilę odświeżałam na swoim telefonie pogodową mapę, z nadzieją wypatrując słońca. Moje modlitwy zostały wysłuchane!

Rowery przygotowane, baterie w telefonach naładowane, karta w aparacie sformatowana, więc „Ahoj Przygodo”! Po śniadaniu spakowaliśmy plecak oraz rowerową sakwę i ruszyliśmy. Wprawdzie trasę pamiętaliśmy jeszcze z poprzedniej wyprawy (ok, On pamiętał, bo u mnie z orientacją w terenie kiepsko) ale tym razem nieco ją zmodyfikowaliśmy. Ścieżką rowerową, wśród pól pełnych maków i z plecakiem pełnym słodkości dojechaliśmy do miejscowości Charzykowy.

Na 10-tym kilometrze, naszym oczom ukazał się mały las, do którego prowadziła wydeptana ścieżka. Niestety im dalej, tym większe trawy i zarośla. Podjęliśmy jednak wyzwanie i zaczęliśmy przeprowadzać rowery (o jechaniu nie było mowy – wystające gałęzie, korzenie drzew i wszechobecne błoto). No, ale przecież do odważnych świat należy.

Finalnie skapitulowaliśmy. Z każdym krokiem lasek przeradzał się w las 😉 co niestety uniemożliwiło nam jego sforsowanie. Jak się później okazało nasza rowerowa nawigacja po raz kolejny z nas zakpiła, wskazując nam trasę, która tak naprawdę nie istniała. Cofnęliśmy się zatem do asfaltowej drogi i postanowiliśmy pojechać w przeciwnym kierunku. W ten sposób zaczęliśmy okrążać jezioro Charzykowskie, zaczynając od jego wschodniego wybrzeża. A tam, cudowne ścieżki rowerowe. I w zasadzie mapy nie były potrzebne. Tak dobrze oznaczonych szlaków rowerowych dawno nie widzieliśmy. Z racji tego, że poruszaliśmy się w zdecydowanej większości drogami Marszruty Kaszubskiej, to trasa mocno wysiłkowa nie była. Bardziej męczyła pogoda – gorąco, parno i nie było czym oddychać

1,5 godziny później Małe Swornegacie i krótki odpoczynek. Kolejne kilometry przez Park Narodowy „Bory Tucholskie”. Cisza, spokój i tak bardzo zielono. Trasa prowadzi samym sercem tego ogromnego kompleksu leśnego, ukazując jego perełki przyrodnicze i krajobrazowe. Okrążyliśmy jezioro Karsińskie i przez Swornegacie, Chociński Młyn dotarliśmy ponownie do Małych Swornychgaci. A tam przerwa na lody i zimne piwo. Tego dnia jezioro Charzykowskie było oblegane przez turystów (koronawirus? jaki wirus?). Nam jednak udało się bez większych problemów znaleźć miejsce z dala od zatłoczonej plaży, gdzie w spokoju mogliśmy się zrelaksować się. Chwilo trwaj!

Do Charzykowy wracaliśmy tą samą trasą, którą zaczynaliśmy wyprawę. Musimy przyznać, że takimi drogami rowerowymi po Polsce jeszcze nie jeździliśmy. Specjalnie wybudowane trakty, oryginalne przystanki rowerowe, kładki i mosty oraz tablice informacyjne i mapy dla turystów. Bezpiecznie wydzielone trasy w naturalnej scenerii to istny raj dla rowerzystów!  Ścieżek nie sposób przeoczyć! Znaki drogowe już z daleka informują o zjazdach i wytyczonych szlakach. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie – zarówno cykliści spragnieni rowerowych szaleństw jak i Ci,  którzy stawiają na spokojne, rodzinne „pedałowanie”.

Ona

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *