Półmaraton w Lizbonie przekładany był czterokrotnie (pierwotnie startować mieliśmy 2 lata temu ale pandemia pokrzyżowała plany). Człowiek cierpliwie czekał, czekał i wkońcu udało się! Tym razem nie sami a z najlepszymi przyjaciółmi podbijaliśmy portugalskie ziemie.
Ja po ponad rocznej przerwie od biegania, trochę się stresowałam – treningi wznowiłam w marcu więc 2 miesiące to naprawdę mało. Szczerze to bałam się chyba bardziej niż przed debiutem, momentami byłam sparaliżowana ze strachu. No i jeszcze On kontuzjowany. Z reguły zawsze biegamy razem, wspieramy się i motywujemy a wtedy mogłam liczyć tylko na siebie.
Ale do rzeczy. Start niedziela, 08 maja, 10.20 rano na Moście 25. Kwietnia (2 277 m szczęścia dla biegacza i jedna z nielicznych okazji to poruszania się po moście na pieszo – nie jest on przystosowany do ruchu pieszego, w związku z czym piesi nie mają na niego wstępu), meta w Belem, a wszystko to wzdłuż wybrzeża rzeki Tag. Już rano wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie. Gorąco! To był ten start przed którym rozgrzewka nie była nikomu do szczęścia potrzebna 😉 Kopniaki na zachętę i każdy z nas ruszył po upragniony medal.
Pierwsze 5 kilometrów dokładnie tak jak zakładałam. Spokojnie, swoim tempem, nie zwracając uwagi na wyprzedzających mnie biegaczy (Ci sami, już kilka kilometrów później szli polewając się wodą). Zrobiło się naprawdę gorąco. Chmury były towarem deficytowym, a żar niemiłosiernie lał się z nieba. Dobrze, że na trasie nie brakowało punktów nawadniających.
Cała trasa płasko, szeroko. Kibiców jak na lekarstwo. W oddali słychać jakiś zespół zagrzewający zawodników do pokonywania kolejnych metrów. To mnie nakręcało. Pierwszy żel, jakiś inny, niewypróbowany – no brawo ja (każdy kto biega wie, że eksperymentowanie w takim momencie to idiotyczny pomysł). Mój zegarek zaczynał wariować – pokazywał o 300, potem 500 metrów za dużo. Trochę wybijało mnie to z rytmu. Do tego co chwilę mijałam biegaczy leżących na poboczu, którzy nie wytrzymywali temperatury – słońce tego dnia nie uznawało kompromisów.
Po prawie 13 kilometrach On z aparatem. Kibicuje i motywuje mnie do dalszego biegu. Znów nabieram wiatru w żagle, nogi jakby lżejsze, niespodziewany przypływ energii. Kibiców też przybyło. Jeszcze zakręt i moim oczom ukazała się… meta. I wtedy zdałam sobie sprawę, że właśnie pomyliłam trasy. Nie wspomniałam na początku ale tego dnia oprócz półmaratonu startowała edycja Vodafone 10 kilometrów. Wszyscy wspólnie przekraczaliśmy linie startu a w trakcie biegu trasy rozchodziły się. Dodatkowo, w pewnym momencie były one odgrodzone barierkami więc jak ja to zrobiłam i kiedy to nie mam zielonego pojęcia. Zbiegłam na pobocze. Próbowałam przekonywać organizatorów, że się pomyliłam, że ja z półmaratonu i że chcę biec dalej…nic z tego, byli nie ugięci. Miałam wybór – albo finiszuję na dystansie 10 kilometrów albo cofam się kilka kilometrów do ostatniego rozgałęzienia dróg by wrócić na trasę półmaratonu. Szybka kalkulacja – mogę nie zmieścić się w ramach czasowych (3 godziny) i do tego ten upał. No a tak na marginesie to nie przyjechałam do Lizbony na dyszkę a na półmaraton i to ten drugi bieg chciałam ukończyć. Nie dałam za wygraną. Albo ktoś mnie przepuści albo będę skakać 😉 Cofnęłam się kilkadziesiąt metrów. Przy barierkach stały służby techniczne. Znów ta sama gadka co kilka minut wcześniej. Tym razem zlitował się nade mną miły pan Portugalczyk. Ufff, udało się!
15 kilometr uświadomił mi moje braki treningowe. Wiedziałam wówczas, że będę musiała walczyć o utrzymanie dotychczasowego tempa, które umówmy się już wtedy nie było jakieś rewelacyjne.
W okolicach 18 kilometra coś się zaczęło psuć. Zaczynałam się gorzej czuć. Dreszcze i głowa jakaś ciężka. Tempo wprawdzie takie samo ale brakowało mi sił. Garmin dawał znać – zwolnij dziewczyno bo pożałujesz 😉 Kurtyna wodna – zbawienie. Ostatni żel zadziałał błyskawicznie – nogi znów niosły. Życiówki wprawdzie nie było ale tak sobie myślę, że ta walka z samą sobą była dużo bardziej warta. No i uśmiech trenerki – bezcenny 😉 Tak z czasem 2:26:30 ukończyłam półmaraton w Lizbonie. Jestem z siebie dumna. Pomimo tego, że trasa biegu uznawana jest za jedną z najszybszych w Europie, to wielu zawodników nie zmieściło się w limicie 3 godzin. Na prawie 18 tysięcy startujących bieg ukończyła niespełna połowa.
Czas planować kolejny wyjazd. Gdzie? Dyskusje trwają 🙂
Skomentuj