Neapolitańska

Na początku lipca wybraliśmy się na krótki, weekendowy wypad do słonecznej Italii a dokładnie do Neapolu. Termin nie przypadkowy – chcieliśmy we włoskim stylu świętować pierwsze urodziny Polki. Poza tym stolica Kampanii była od dawna na liście naszych podróżniczych celów. Byliśmy jej bardzo ciekawi, zwłaszcza, że o mieście krąży wiele przeróżnych stereotypów. Czy rzeczywiście Neapol jest tak brudny jak go malują? Czy warto jechać? Czy pizza neapolitańska naprawdę jest najlepsza na świecie?  Mamy swoje przemyślenia 😊.

Piątek, 01 lipca. Wylot po 19 więc z samego rana wzięłyśmy się za pakowanie walizek. Polce nie minęła fascynacja do toreb z kółkami. Wręcz przeciwnie, odkryła, że fajniejsze od otwierania i wchodzenia do środka jest wdrapywanie się i zeskakiwanie z niej w najmniej oczekiwanym momencie (czytaj – kiedy matka nie patrzy 😊). Poza tym jak to każda kobieta, nie mogła zdecydować się, którą sukienkę zabiera ze sobą, nie wspomnę już o bluzeczkach, czapkach, kapeluszach czy butach…finalnie przytargała chyba pół swojej szafy. Łatwo nie było. Wystarczyła tylko chwila nieuwagi, a za sprawą sprytnych, małych rączek Polci, wszystkie ubrania z powrotem lądowały na ziemi.

Dopiero po kilku godzinach (z przerwami na siku, wspólne gotowanie, jedzenie, spacer, drzemki, zabawy w gilgotki i ganianie się dookoła kanapy) udało się domknąć ostatnią walizkę. Fajnie, że wylot z Wrocławia – po raz kolejny mogliśmy rzucić okiem na Polki drzewko – to rośnie i ma się naprawdę dobrze!

Zaraz po odprawie, okazało się, że nasz lot do Neapolu, z powodu złych warunków atmosferycznych (burze i deszcze) jest opóźniony o ponad godzinę. Jakby tego było mało, siedząc już w samolocie usłyszeliśmy kolejny komunikat, że nie ruszymy się z miejsca przez kolejne 40 minut…Polka jako jedyna pasażerka dała głośny upust swojemu niezadowoleniu. Szanuję i podziwiam za odwagę! 😊 Ostatecznie płytę lotniska opuściliśmy grubo po 21. Polcia była już na tyle zmęczona, że miała na to wszystko – mówiąc kolokwialnie – wywalone. Zasnęła w trakcie startu a obudziła się dopiero w hotelu na jedzenie. Nie przeszkadzały jej tłumy podróżnych, czekających w hali przylotów na swoje bagaże, nie reagowała na włączony alarm na włoskim lotnisku no i cierpliwie czekała aż znajdziemy zagubiony wózek (pojazd Poli wylądował na zupełnie innej taśmie bagażowej a obsługa lotniska nie była tym faktem w ogóle zaskoczona – ze stoickim spokojem przekazali informację, że przecież prędzej czy później się znajdzie 😉). Ach ten południowy luz!

Nocowaliśmy w Ercolano (obecna nazwa wywodzi się od starożytnego Herkulanum). Miasto znajduje się niedaleko Neapolu, jakieś 20 kilometrów od Pompejów. Taksówką bezpiecznie dojechaliśmy do hotelu. Zegarek pokazywał 1:30 w nocy. Byliśmy tak bardzo zmęczeni, że cała nasza trójka zasnęła chyba w 2 minuty a Polka standardowo zajęła połowę hotelowego łóżka.

Sobotni poranek. Obudziły nas promienie słońca, które przebijały się przez niezdarnie zasłonięte, hotelowe firanki. Termometry tego dnia nie próżnowały – 35 stopni i ta wilgotność powietrza na poziomie prawie 80% – możecie sobie tylko wyobrazić, jak było parno i duszno.

Przez to, że nasz hotel był położony w bezpośrednim sąsiedztwie wykopalisk archeologicznych w Herkulanum, postanowiliśmy zaraz po śniadaniu zwiedzić ruiny tego starożytnego, zniszczonego przez wybuch Wezuwiusza, miasta. Czy warto? O tak! To miejsce robi wrażenie nie tylko na miłośnikach historii. Niegdyś było to idealne miejsce wypoczynkowe dla bogatej, rzymskiej arystokracji. Wybuch wulkanu w 79 roku położył kres Herkulanum i zalał je kilkunastometrową warstwą błota wulkanicznego. Dzięki temu miasto zachowało się w znacznie lepszym stanie niż dużo bardziej znane Pompeje. Ruiny nie zostały odbudowane, przeprowadzono jedynie działania konserwatorskie. Ostały się piękne rzeźby, freski czy mozaiki. Żeby jeszcze lepiej poczuć klimat tego miejsca, najlepiej skorzystać z usługi przewodników (w sieci można znaleźć mnóstwo zorganizowanych wycieczek). Istnieje też możliwość wypożyczenia audio przewodnika. Z tej drugiej opcji chcieliśmy skorzystać, ale niestety oprócz „miliona” monet potrzebne były dowody osobiste, których w tamtym momencie nie mieliśmy przy sobie.

Mówi się, że zwiedzanie Ercolano i Pompejów powinno być uzupełnione o wizytę w Narodowym Muzeum Archeologicznym w Neapolu. Poszliśmy za tą poradą. Z naszej lokalizacji to 10 kilometrów na pieszo. Trochę daleko. Biorąc pod uwagę, że na dworze patelnia i że w planach jeszcze spacer po Neapolu, zdecydowaliśmy się skorzystać z taksówki. Pan Włoch szybko dowiózł nas pod same drzwi muzeum. W środku czekały na nas prawdziwe cudeńka. Wśród eksponatów pochodzących z Pompejów czy Herkulanum można zobaczyć między innymi przedmioty codziennego użytku, biżuterię, kolekcję rzeźb (rzymskich i greckich), posągi przedstawiające Herkulesa czy Wenus, popiersia rzymskich cesarzy, freski, obrazy, mozaiki i uwaga – tajny pokój, przeznaczony tylko dla dorosłych. Dlaczego? A dlatego, że królowała tam sztuka mocno erotyczna, która absolutnie nie była tematem tabu dla ówczesnych 😉. Niestety Polka po 2 godzinach przestała bawić się w konwenanse i zakomunikowała, że Ona to już ma po dziurki w nosie tej całej sztuki i że chce do domu. No cóż, biegusiem opuściliśmy mury muzeum.

Miał być city tour w naszym wykonaniu, ale niestety przegraliśmy z pogodą. Gorąco!!!! Szwendaliśmy się po wąskich uliczkach Neapolu bez jakiegoś konkretnego celu. Chcieliśmy poczuć to miasto. Znane jest takie powiedzenie: „Zobaczyć Neapol i umrzeć”. Po kilkugodzinnym spacerze nie zamierzaliśmy żegnać się z tym światem. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że jest dużo piękniejszych miejsc. Oczywiście krzywdzące byłoby też mówić, że Neapol jest brzydki – on jest po prostu bardzo brudny. Ta włoska chaotyczność i niechlujność paradoksalnie mają w sobie to coś co sprawia, że można zauroczyć się kulturą tego kraju, ale na litość boską, te wszędzie walające się śmieci to widok po prostu niesmaczny…

Kroczek po kroczku i doszliśmy do słynnego muralu Maradony (znajduje się w dzielnicy Quartieri Spagnoli. Nie sposób nie trafić – już z daleka widać powiewające biało-niebieskie flagi a w witrynach sklepów królują koszulki i gadżety z podobizną Maradony). W Neapolu „Boski Diego” wciąż żyje. Ja się tam na piłce nie znam, dlatego On musiał mi wytłumaczyć skąd tutaj w Neapolu wziął się fenomen Diego Maradony. Wysłuchałam wszystkich opowieści i mam na ten temat swoje zdanie (zachowam je dla siebie, żeby nie rozwścieczyć wielbicieli Argentyńczyka 😉).

Spacerkiem, ze sporym zapasem wody i suchych bułek (Polka jest ich ogromną fanką) wróciliśmy do hotelu. Makaron na kolacje i zimne drinki na ochłodę. Oj to był długi dzień. W nogach prawie 20 kilometrów. Nie pozostało nam nic innego jak w końcu odpocząć.

Niedziela, 03 lipca. W planach była wspinaczka na Wezuwiusz, ale niestety przegapiliśmy moment kupna biletów. Byłam bardzo zła… Przy śniadaniu obmyślaliśmy plan działania. On chciał odpocząć i się zrelaksować, ja chciałam zobaczyć jak najwięcej, a Polce było wszystko jedno, byle były suche bułki i keczup. Taki mały konflikt interesów. Poszliśmy zatem na kompromis. Najpierw plaża i zimne napoje a potem zwiedzanie Pompei. Coś dla duszy coś dla ciała. Tym razem bilety na zwiedzanie ruin kupiliśmy przez internet z opcją zwiedzania z wykwalifikowanym przewodnikiem.

Do najbliższej plaży kilka kilometrów. Gdy już dotarliśmy na miejsce, okazało się, że znalezienie wolnego kawałka piasku, graniczyło z cudem. Dobrze, że nieopodal był beach bar. Polka szybko znalazła wspólny język z miejscowymi. Rozkochała w sobie niejednego Włocha 😉 Rytmiczne, włoskie kawałki, puszczane przez dj szybko porwały Polcie do tańca, a kurtyny wodne okazały się świetną zabawką.

Po kilku godzinach błogiego lenistwa, wróciliśmy do hotelu, żeby wziąć prysznic i zmienić garderobę. Musieliśmy włączyć piąty bieg, bo do Pompei mieliśmy jechać pociągiem a zegarki nie pozostawiały złudzeń, że jeszcze chwila ociągania się a będziemy musieli iść z przysłowiowego buta.

Pociąg okazał się świetną opcją. Za bilety w obie strony, dla całej naszej trójki, zapłaciliśmy jakieś 8 euro, więc cena jak najbardziej ok. Miejsca dużo, wygodnie i szybko (podróż do Pompei z Ercolano trwała jakieś 25 minut).  Pomimo tego, że zwiedzanie zaczynaliśmy o 16:30, to żar nadal lał się z nieba. W ustach sahara a my wyglądaliśmy tak, jakbyśmy dopiero co wyszli spod prysznica. Pan przewodnik widząc nas z wózkiem, podrapał się po głowie i stwierdził, że takich wariatów jeszcze nie widział 😉 Nie daliśmy za wygraną i razem z Polką ruszyliśmy zwiedzać słynne ruiny starożytnego miasta. No i rzeczywiście było ciężko. Pot lał się po tyłku. On jako główny kierowca, z zaciśniętymi zębami pokonywał coraz to bardziej strome podejścia. Żebyście tylko widzieli z jaką precyzją omijał duże, wystające kamienie. Do tej pory jestem w szoku. W tamtym momencie był naszym bohaterem. Nawet przewodnik był pod ogromnym wrażeniem. Wprawdzie musieliśmy skończyć trochę szybciej (Polka +pielucha + pociąg) ale stwierdził, że nie pamięta, czy komuś udało się zobaczyć tak dużo w towarzystwie małego dziecka i wózka 🙂👍

Czy warto zobaczyć Pompeje? Taaaaak! Nawet jeśli nie jesteś archeologiem a historię skończyłeś z mierną oceną na świadectwie, to Pompeje powinny być obowiązkowym punktem zwiedzania Kampanii. Niegdyś były miastem bardzo rozwiniętym i jednym z większych na Półwyspie Apenińskim. Wybuch Wezuwiusza sprawił, że całe miasto zostało pogrzebane pod sześciometrową warstwą pyłu i lapili (materiał, który wypada z powietrza podczas erupcji wulkanu). Pierwsze wykopaliska archeologiczne rozpoczęto ponad 250 lat temu i trwają po dziś dzień. Miasto nie zostało jeszcze w pełni odkryte (i chyba tak już zostanie) z uwagi na to, że na części stoją już współczesne, prywatne zabudowania.

4 lipca, poniedziałek. I to nie byle jaki poniedziałek 😊 Polka świętowała swoje pierwsze urodziny! Był tort pizza, było głośne sto lat oraz mnóstwo całusów i przytulasów. Pola spróbowała po raz pierwszy prawdziwej włoskiej pizzy (najsłynniejszy na cały świat placek, narodził się 11 czerwca 1889 r. właśnie w Neapolu. Ta najskromniejsza, najtańsza i najuboższa w składniki pizza, nosi iście królewskie imię „Margherita” – została przygotowana specjalnie dla ówczesnej królowej Włoch Margherity z Sabaudii). Pomimo tego, że był to ostatni dzień naszych mini włoskich wakacji, to humory dopisywały. Czy wrócimy jeszcze do Neapolu? Raczej nie prędko 😉


Ona

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *