Balaton nie jest nam obcy. Szlaki przecieraliśmy już dwukrotnie – za każdym razem udało się okrążyć jezioro w jeden dzień, pokonując łącznie ponad 214 km. Teraz na pokładzie Polka, więc trasa krótsza. Plan zakładał wykręcenie 65 km + przeprawę promem. Mały stresik był bo po pierwsze przed nami prawie 8 godzinna podróż autem, po drugie mieliśmy jeździć na wypożyczonych rowerach (sprawdzona wypożyczalnia – polecamy https://www.bikesiofok.hu/) i po trzecie nie wiedzieliśmy jak zachowa się Pola – w końcu to miała być dla Niej pierwsza, całodniowa i tak długa wycieczka rowerowa. Jakkolwiek decyzja zapadła. Balatonie strzeż się, nadciągamy! ☺️
Piątek. Dobrze, że On był w domu. Polka miała towarzysza do wspólnych wygłupów a ja na spokojnie mogłam zająć się pakowaniem toreb. Nasze obawy co do samej podróży autem okazały się płonne. Pola wykazała się mega cierpliwością i opanowaniem. Bajki dawały radę a chrupki kukurydziane znikały w oka mgnieniu. Drzemka też była i to nie jedna ☺️ Tak dzielnej pasażerki jeszcze nie widzieliśmy. To my okazaliśmy się wielkimi marudami, którym wszystko przeszkadzało (nie wiem może to starość ☺️ ). Do Siofok przyjechaliśmy na kolacje – chociaż to nie o jedzeniu marzyliśmy tylko o prysznicu i wygodnym łóżku.
Sobota. Na zegarkach 6 rano. Pomimo pobudki o tak nieprzyzwoicie wczesnej porze (jak na weekend przystało), słońce dawało znać, że nie zamierza próżnować. Zapowiadał się naprawdę gorący dzień. Zaraz po śniadaniu ruszyliśmy po nasze rowery. Dlaczego tym razem bez swoich jednośladów? Wszystko przez brak bagażnika, haka czy czego tam jeszcze potrzeba aby bezpiecznie przetransportować rowery. Zresztą zawsze nowe doświadczenie 😉 Wypożyczalnia znajdowała się niecałe 10 minut drogi na pieszo od naszego hotelu. Tam czekały na nas nasze pojazdy. Wszystko poszło bardzo sprawnie (za 2 rowery zapłaciliśmy około 24000 węgierskich forintów czyli w przeliczeniu jakieś 287 zł – oczywiście cena zależna od typu roweru). On szybko zamontował przyczepkę i zaraz po 9 ruszyliśmy w podróż. Nasz cel to Tihany, miasto leżące na północnym brzegu Balatonu. Ahoj przygodo!
Trasę pamiętaliśmy jeszcze z poprzedniej wyprawy. Tym razem jednak nie eksperymentowaliśmy ze skrótami (ostatnio musieliśmy forsować wysoką bramę ☺️ ) tylko kierowaliśmy się żółto-zielonymi drogowskazami. Widoki przepiękne, dużo natury i jak w kalejdoskopie zmieniające się miejsca. Trasa prowadziła głównie po dobrze oznaczonych ścieżkach rowerowych (sporo odcinków zostało odnowionych). Niewiele było fragmentów, kiedy musieliśmy jechać ulicą razem z samochodami. Po niecałej godzinie kręcenia pierwszy, krótki przystanek w Balatonvilágos. Wyjątkowe miejsce z cudowną panoramą na cały Balaton. Dalej było jeszcze piękniej – mariny i łódki kołyszące się na wodzie. W takich okolicznościach przyrody nawet zwykła woda smakowała jakoś wyjątkowo ☺️ Już gdzieś po drugiej stronie jeziora przerwa na posiłek. Musieliśmy trochę zregenerować siły i uzupełnić elektrolity, bo przed nami pierwsze pagórki, winnice i Balatonfüred.
Do Tihany dojechaliśmy przed 16. Szybko poszło. Byliśmy jak spuszczeni z łańcucha – ewidentnie brakowało nam tych rowerów i to bardzo ☺️. Na liczniku prawie 70 kilometrów – plan wykonany! Najbliższy prom do Siofok odpływał godzinę później. Mieliśmy zatem sporo czasu żeby kupić bilety i napić się czegoś zimnego. Podróż trwała niecałą godzinkę. Wygodnie. Polka była bardzo zadowolona. Miała mnóstwo miejsca do biegania. W Siofok byliśmy przed 18. Zdążyliśmy oddać rowery i spacerkiem wróciliśmy do hotelu. Prysznic, czyste ciuchy, szwendanie się po okolicy i kolacja. Cała nasza trójka była tak zmęczona, że zasnęliśmy w 5 minut.
Niedziela. Budzik nie dzwonił i nawet Polka postanowiła dłużej pospać. Aż szkoda, że trzeba było się zbierać do domu. W drodze powrotnej zajechaliśmy jeszcze do Kőröshegyi. Znajduje się tam farma lawendy. Oczywiście posiadłość można zwiedzać także wiosną, gdy kwitną tulipany i żonkile. Niesamowite pola lawendy i chyba jedno z bardziej relaksujących miejsc w jakich kiedykolwiek byliśmy. No i oczywiście idealna miejscówka na zdjęcia! Myśleliśmy tylko, że ten zapach lawendy będzie bardziej intensywny, bo tak szczerze to nic nie czuliśmy ☺️ Za bilety można płacić kartą bądź gotówką. Jeśli ktoś jest miłośnikiem lawendy to może sobie kupić jej sadzonki lub własnoręcznie zerwać fioletowe kwiatki (są specjalnie wyznaczone miejsca) i zapakować je w torbę kupioną wraz z biletem wstępu (tutaj cena jest różna w zależności od wielkości opakowania).
To na pewno nie nasze ostatnie spotkanie z Balatonem. W planach kolejna wyprawa – w przyszłym roku z naszą ekipą od rowerów (i nie tylko) będziemy podbijać madziarski kraj. ☺️
Skomentuj