W cieniu Hiszpani?

Nasze tegoroczne wakacje nie obfitowały w ciepłe dni. Po 3 tygodniowej wyprawie rowerowej po Islandii jedyne czego pragnęliśmy to słońca! Zaczęliśmy szukać biletów lotniczych. Pierwotnie miała być to Barcelona (miasto, które traktujemy jak swój drugi dom i do którego wracamy tak często jak tylko to możliwe). Finalnie jednak zdecydowaliśmy się na miejsce, którego nie mieliśmy jeszcze okazji poznać. Porto (bo o nim mowa) miało być dla nas domem przez kilka wrześniowych dni.

Tym razem nie na rowerach a autem chcieliśmy zwiedzać Porto i jego okolice. Samochód rezerwowaliśmy online kilka dni wcześniej więc wizyta w wypożyczalni była tylko dopełnieniem wszelkich formalności. Do hotelu dotarliśmy późnym wieczorem. Na początek jedzenie na wynos i butelka dobrego portugalskiego wina. Podczas spaceru brukowanymi uliczkami, ustaliliśmy plan działania – 3 dni to tak naprawdę niewiele, więc grafik był bardzo napięty.

Sobotni poranek. Słonko świeciło naprawdę mocno. Tego dnia wybieraliśmy się nad Ocean Atlantycki a dokładnie na plażę w nadmorskiej dzielnicy Costa Nova, słynącej z domków w kolorowe paski. To jakieś 85 kilometrów od Porto. Długie spacery po szerokiej, piaszczystej plaży i portugalskie śniadanie w naszym wykonaniu. Jako totalna fanka słodyczy postawiłam na kultowe tarteletki Pastel de Nata. Było pysznie!
Kolejnym punktem na naszej mapie była malownicza miejscowość Aveiro, zwana też Wenecją Portugalii. Wszystko przez liczne kanały i kolorowe łodzie, które swoją budową przypominają weneckie gondole. My postawiliśmy na spacer uliczkami starego miasta. Mnóstwo tętniących życiem placów i skwerów i cudownie kolorowych domów ozdobionych azulejos czyli kolorowymi kafelkami (jak się później okazało tak bardzo popularnymi w Portugalii).

Nie mogło nas także zabraknąć na jednej z bardziej znanych i położonych niedaleko Porto plaż a mianowicie Miramar. Niestety oprócz bardzo klimatycznej i urokliwej kapliczki zbudowanej na skale, plaża nas osobiście nie zachwyciła. Kwestia gustu.

Niedziela to dzień pełen kulinarnych atrakcji. Zwiedzanie winnic w dolinie Duoro, pyszne wino porto i jedno z bardziej tradycyjnych dań czyli Francesinha (taki narodowy przysmak, wywodzący się właśnie z Porto). Jest to kanapka ale nie taka zwykła tylko serwowana z frytkami, w specjalnie przygotowanym sosie piwnym. Ale to nie wszystko. Można tam znaleźć szynkę, kiełbasę, cienki, dość krwisty kawałek steaka, boczek i łatwo rozpuszczający się żółty ser. Danie to prawdziwa bomba kaloryczna! On szukał miejsca, w którym podają najlepsze kanapki w mieście. Trafiliśmy do knajpki „Santa Francesinha”. Kolejka do wejścia była dość duża, jednak już po kilkunastu minutach czekania, kelner przetarł dla nas stolik, rozłożył papierowe serwetki i podał menu. Ja postawiłam na owoce morza i portugalską sangrię na bazie białego porto, On zmierzył się z Francesinhą. Podobno bardzo dobra i sycąca. Ja nie odważyłam się. Może następnym razem. Wieczorem obowiązkowy spacer ciemnymi uliczkami Ribeiry (najbardziej popularnej dzielnicy Porto, wpisanej na listę UNESCO) i kilka kubeczków wina nad rzeką Duero.

Poniedziałek – powrót. Na szczęście samolot dopiero wieczorem więc mieliśmy cały dzień na zwiedzanie miasta. Zaczęliśmy od pysznego śniadania. Na tę niezwykłą restaurację trafiliśmy podczas spaceru wzdłuż rzeki. Mowa o „Eleven Lab – Honest Food Concept”. Doświadczenie kulinarne niesamowite! Po zjedzeniu posiłku i wypiciu kawy ruszyliśmy w kierunku Mostu Ponte Dom Luis I. To symbol miasta, łączący ze sobą Porto oraz Vila Nova de Gaia. Na ulicach Vila Nova de Gaia można podziwiać niesamowitą instalację/sztukę uliczną „Bordalo II half rabbit”. Jest to rzeźba królika wykonana z materiałów pochodzących z recyklingu i zebranych śmieci.

Nie wypadało ominąć także kilku kościołów – Igreja de Santo Ildefonso oraz Igreja do Carmo, które obłożone są typowymi azulejos. Kaplica Dusz czyli Capela das Almas pokryta jest niebiesko – białymi kafelkami, które ułożone z ogromną pieczołowitością przedstawiają momenty z życia św. Franciszka z Asyżu i św. Katarzyny (taka ciekawostka wyczytana w turystycznym biuletynie).
Zobaczyliśmy dużo ale niestety do kilku miejsc nie udało nam się dotrzeć (m.in. do księgarni Lello – odstraszyła nas kilometrowa kolejka do kasy biletowej). W marcu wybieramy się do Lizbony spróbować sił w półmaratonie więc stwierdziliśmy, że będzie to świetna okazja aby tutaj wrócić! Porto potrzebowało dosłownie chwili żeby nas w sobie rozkochać. Czy Portugalia rzeczywiście pozostaje w cieniu swoich sąsiadów? Nie sądzę!

Jeśli chciałbyś/chciałabyś się o coś zapytać – pisz do nas śmiało. On jest ekspertem od jazdy po portugalskich autostradach (może udzielić kilku przydatnych wskazówek), ja z kolei mogę polecić kilka fajnych miejsc z dobą kuchnią i wybitnym porto 😉

Ona

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Jeden komentarz