DZIEŃ 7 – DA NANG- MIASTO SMOKA
Plan na ten dzień był prosty – szybki lot z Ho Chi Minh do Da Nang, chwila relaksu na plaży i trochę zwiedzania. Polka na lotnisku czuła się jak ryba w wodzie. Kontrolę bezpieczeństwa przeszła jak prawdziwy zawodowiec. Lot trwał godzinkę – niemal jak mrugnięcie okiem. W Da Nang wylądowaliśmy około 11:00 rano, gotowi na nowe przygody. Ponieważ nasz hotelowy pokój był dostępny dopiero od godziny 14:00, zostawiliśmy bagaże i czym prędzej pobiegliśmy na pobliską plażę. Nic nie działa tak dobrze na zmęczonych podróżą dorosłych i przeładowaną energią 3,5-latkę jak szum morza, biały, miękki piasek pod stopami i orzeźwiający wiatr. Polka szybko wpadła w muszelkowy szał. Plaża długa i szeroka, więc miała mnóstwo miejsca, by beztrosko biegać, zostawiając na piasku nieregularne ślady swoich małych stópek. Każda nowa muszla była dla niej skarbem, a my cieszyliśmy się tym spokojnym momentem, chłonąc piękno Pham Van Dong – jednej z najbardziej urokliwych plaż w Da Nang. Ale żebyście nie myśleli, że u nas jest zawsze taka sielanka niczym z turystycznych folderów, to i na małą awanturkę znalazł się czas 😉 A poszło, rzecz jasna, o sprawę najwyższej wagi: plac zabaw, który w cieniu palm witał najmłodszych plażowiczów. Polka absolutnie nie chciała pogodzić się z faktem, że trzeba wracać do hotelu, żeby ogarnąć temat zameldowania. Przekonywaliśmy, tłumaczyliśmy, negocjowaliśmy – na próżno. Żadne argumenty nie działały – ani to, że huśtawki i drabinki nie znikną, ani to, że wrócimy tu uzbrojeni w nasz budowlany arsenał (wiaderko i plastikowe przybory przyleciały z nami z Phu Quoc). Nawet obietnica zimnych lodów nie była w stanie uspokoić rozżalonej Dziewczyny, dla której w tamtej chwili świat właśnie się kończył. Tak bardzo zmęczyła się kłótnią, że zasnęła w wózku, w drodze do hotelu. On postanowił dołączyć do drzemki a ja z plecakiem i aparatem w ręku ruszyłam pozwiedzać okolicę.
Idąc w kierunku centrum miasta, Da Nang odsłania swoje dynamiczne oblicze – z jednej strony nowoczesne wieżowce, z drugiej – urokliwe zakątki pełne lokalnej kultury i tradycji. To miasto, które doskonale łączy nowoczesność z historią, a jego symbolem bez wątpienia jest Most Smoka (Cầu Rồng). Most ten jest jednym z najbardziej charakterystycznych punktów Da Nang – rozciąga się nad rzeką Hàn i zachwyca unikalnym kształtem przypominającym ogromnego, złotego smoka. Szczególne wrażenie robi wieczorami, gdy jest podświetlony, a w każdy weekend o godzinie 21:00 dosłownie ożywa! Wtedy z jego paszczy wydobywają się płomienie oraz strumienie wody, tworząc spektakularne widowisko (wierzymy na słowo bo nam niestety nie było dane zobaczyć ziejącego ogniem smoka – do miasta trafiliśmy w środku tygodnia).
Po przejściu przez most warto udać się do mniej znanego, ale niezwykle malowniczego miejsca – Wioski Fresków (Làng Bích Họa Đà Nẵng). Od dłuższego czasu mam przysłowiowego fioła na punkcie street artu i murali więc gdy tylko dowiedziałam się o tym miejscu, musiałam je zobaczyć. To ukryta perełka miasta, gdzie zwykłe, szare ściany zamieniły się w kolorową galerię sztuki ulicznej. Murale przedstawiają sceny z życia wietnamskich rybaków, tradycyjne obrzędy i przyrodę, a także nowoczesne interpretacje sztuki współczesnej. Spacerując wąskimi uliczkami tej dzielnicy, można podziwiać kunszt lokalnych artystów i poczuć prawdziwego ducha kreatywności Da Nang.
Po kilku godzinach szwendania się po mieście, wróciłam do współtowarzyszy podróży 😉 Kolacja, zakupy w pobliskim sklepiku a wieczorem wspólny film na Netflixie. Następnego dnia czekała nas wycieczka na bajeczne wzgórze Ba Na Hills.
DZIEŃ 8 – BA NA HILLS: POGODOWY ROLLERCOASTER, ZŁOTY MOST I POGAWĘDKA Z BUDDĄ
Bilety w kieszeni, transport w obie strony załatwiony. Mogliśmy wyruszyć w kierunku Ba Na Hills, miejsca, gdzie pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie (mgła przeplata się ze słońcem, tworząc bajkowy krajobraz wśród malowniczych wzgórz i słynnego Złotego Mostu). Na szczyt można dostać się wyłącznie kolejką linową, co wymaga zakupu biletu do Ba Na Hills Sun World – parku rozrywki. Na nas sam park nie zrobił jakiegoś większego wrażenia, być może dlatego, że nie jesteśmy wielkimi fanami tego typu atrakcji. Naszym głównym celem było dotarcie do Złotego Mostu i podziwianie spektakularnych widoków.
Na dole świeciło słońce, ale wraz z wysokością pogoda zaczynała się diametralnie zmieniać – najpierw lekki chłód, potem gęste chmury. Początkowo podziwialiśmy panoramę Da Nang, a już kilka minut później naszym oczom ukazała się dżungla wraz z ukrytymi w gęstwinie dzikimi wodospadami. Standardowo nogi trzęsły mi się jak galareta, ale jako, że rodzina to świętość, a Ba Na Hills to podobno „must see”, to siedziałam nieruchomo, spoglądając kątem oka na mijające nas gondole. Po dotarciu na szczyt cieszyliśmy się, że zabraliśmy bluzy – temperatura była tu niższa o 10, a może nawet o 15 stopni w porównaniu do poziomu morza. W samym parku natknęliśmy się na francuską wioskę, imitacje europejskich budowli, kilka karuzeli i innych atrakcji, w tym słynny Golden Bridge. Czy rzeczywiście robi tak wielkie wrażenie, jak go pokazuje świat social mediów? Moim zdaniem jest nieco przereklamowany – wcale nie wisi „nad przepaścią” jak to można oglądać na dobrze wykadrowanych zdjęciach a jego rozmiar wydaje się mniejszy niż na fotografiach zamieszczonych w folderach turystycznych. Niemniej jednak, jest to ciekawa konstrukcja, stanowiąca świetne tło do pamiątkowych zdjęć. Złoty Most to budowla, którą zdają się podtrzymywać ogromne, kamienne dłonie wyrastające prosto ze skał. Trafiliśmy idealnie w okienko pogodowe – mgła, która towarzyszyła nam na stracie, rozeszła się w oka mgnieniu, wyszło słońce i zrobiło się przyjemnie ciepło.
Po wizycie w ogromnej piwiarni i szybkim obiedzie przyszedł czas na spacer i zwiedzanie ogrodów. To właśnie tam Pola uznała, że wielka rzeźba Buddy będzie idealnym kompanem do rozmowy. Z zapałem opowiadała mu o smokach i czarownicach, podczas gdy azjatyccy turyści z zachwytem obserwowali tę scenę, ukradkiem robiąc zdjęcia. Co chwilę dało się słyszeć pełne rozbawienia: „Ooo, so cute” albo „What do you talk to Buddha?”. Budda najwyraźniej czymś podpadł naszej Polce, bo oberwał raz po uchu. Nie przestawał się uśmiechać, więc wyglądało na to, że rozstali się w zgodzie. 😊
Zjeżdżaliśmy otoczeni mgłą rodem z filmów grozy – momentami widoczność była zerowa. Do hotelu wróciliśmy taksówką. Polka gdy tylko zamknęły się drzwi, zasnęła. Nie chcieliśmy tracić tak pięknego dnia więc drugą część drzemki spędziliśmy na plaży. Szum morza działał kojąco – do pochrapującej Poli dołączył i On. Ja natomiast korzystałam ze słońca, łapiąc tak potrzebną tej zimy witaminę D. Na koniec dnia obiecany plac zabaw i budowanie zamków z piasku. Zasnęliśmy w hotelowych łóżkach jak małe dzieci.
DZIEŃ 9 – POŻEGNANIE Z MORZEM
Super fotki z pięknego Wietnamu.Byłem tam na dwutygodniowej objazdówce w 1916 roku i oczarował mnie ten piękny,niezwykły kraj.Nie tylko egzotyka tego miejsca,przyroda czy kultura ale przede wszystkim ludzie sprawiły że to była niezapomniana podróż którą nie zapomnę do końca mojego życia.Serdeczność mieszkańców Wietnamu,ich pracowitość,bezinteresowna chęć pomocy na każdym kroku,zwłaszcza gdy zgubiliśmy się w dziewięćmilionowym Sajgonie,i nie schodzący z ich twarzy uśmiech mimo nie często trudnych warunków życia, zawsze w moim sercu będzie synonimem wietnamczyka.Pozdrawiam i życzę wielu wrażeń podczas Waszej podróży!
Dziękujemy za miłe słowa! Wietnam rzeczywiście ma w sobie coś niezwykłego – ta mieszanka pięknej przyrody, bogatej kultury i przede wszystkim serdecznych ludzi sprawia, że każda podróż tam zostaje w sercu na zawsze. Pozdrawiamy serdecznie i życzymy kolejnych niezapomnianych podróży! 😊🌏