Królewska Połówka

Półmaraton Cracovia już po raz trzeci! Bieganie to nasza wspólna pasja…oczywiście zaraz po rowerze. Z reguły zawsze biegamy we dwoje, wspieramy się, motywujemy i rozmawiamy. Gdy każdy kolejny krok staje się walką o przetrwanie to zawsze możemy na siebie liczyć – krzyknę ja albo on i w taki sposób dobiegamy do mety!😉 Niestety tym razem On wspierał mnie na trasie, głośno kibicując (choroba nie wybiera). Chyba dlatego od samego rana trzymał mnie delikatny stres, owsianka nie smakowała tak jak zawsze i nawet ulubiona kawa z McCafé z marnym skutkiem ratowała sytuację. Dodatkowo fakt, że przez ostatnie 2 tygodnie przeleżałam w łóżku z jakimś hiper dużym przeziębieniem (brak treningów), sprawił, że nie czułam się w 100% przygotowana na dystans półmaratonu. A do tego iście tropikalna pogoda. Był ogień!! Upał już wykańczał w strefie startowej a myśl, że za kilka chwil trzeba będzie w takich warunkach biec nie napawał optymizmem. Ale cóż, odwrotu już nie było. Dobrze, że na linii startu byli ze mną nasi wspólni znajomi od biegania (i nie tylko 😉 ). Z Nimi jakoś raźniej!

Pierwsze 5 kilometrów tempo 5:50, więc myślę sobie, że jest ok. W środku jednak wciąż ta niepewność czy dobiegnę, czy kolano nie odmówi posłuszeństwa, czy czekolady na trasie nie zabraknie, czy z głodu nie zemdleje itd.? Takie myślenie nie pomaga więc podgłaszam muzykę i biegnę w rytm swoich ulubionych kawałków. Pierwsze podbiegi, długie i strome i kolejne 5 km za mną. Na Błoniach zawrotka. Wypatruję swoją ekipę – biegną. W końcu Rynek. Tłumy kibiców to niesamowity widok. Biegnę wyprostowana, uśmiecham się do wszystkich, wypatruję fotografa – przecież ładne zdjęcie z biegu to podstawa 😊 W perspektywie Bulwary – to miejsce niestety przeraża mnie od zeszłorocznego półmaratonu. Jedyny plus to On – widzę Go już w oddali. Kibicuje i motywuje mnie do dalszego biegu. Znów nabieram wiatru w żagle, nogi jakby lżejsze, niespodziewany przypływ energii. Niestety ten stan nie trwa zbyt długo. 19 i 20 km to żółwie tempo. Jednak wciąż biegnę, polewając się wodą i wyprzedzając kolejnych biegaczy. Podbieg koło Plazy wysysa ze mnie ostatnie pokłady energii ale w sumie jest już mi wszystko jedno. Byle do mety! Ostatnie metry były warte tego wysiłku. Kibice znów nie zawiedli. Życiówki wprawdzie nie było ale tak sobie myślę, że ta walka z samą sobą była dużo bardziej warta. Czas 2:11:09. Za rok wracamy! 👍

Ona

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Jeden komentarz