Pola i Barcelona

To był zaległy prezent urodzinowy. On do samego końca nie chciał zdradzić gdzie porywa swoje dziewczyny 😉 Oczywiście ciekawość zżerała mnie od środka, no ale jak niespodzianka to niespodzianka. Dopiero w dniu wyjazdu wręczył mi wybuchową kartkę z ukrytą wiadomością. Kierunek – nasza ukochana Barcelona!

Dzień przed wylotem wielkie pakowanie.  Dla mnie zawsze stanowiło największy problem (to ten moment kiedy wolałabym być facetem – ten z reguły otwiera szafę i odlicza liczbę koszulek równą liczbie dni wyjazdu, podobnie z bielizną – mam nadzieję😂, dorzuca antypespirant i szczoteczkę do zębów a o reszcie i tak myśli kobieta). Tym razem, pomimo dodatkowych par rąk do pomocy nie było łatwo. O jezusiu! Moja mała córeczka była niezwykle zafascynowana torbami na kółkach – otwierała je, zamykała, wchodziła do środka ale wystarczyła tylko chwila nieuwagi, a wszystkie ubrania z powrotem lądowały na ziemi. Finalnie po kilku godzinach (z przerwami na siku, jedzenie, spacer i drzemki) udało się domknąć ostatnią walizkę. Lecimy!

Piątek, 4 rano – pobudka. Na co dzień Pola o tej porze uwielbia prowadzić długie monologi, czasami nawet namawia mnie do wspólnej zabawy, a teraz jak na złość chrapała w najlepsze. Ubieranie na śpiocha, szybkie karmienie i ruszyliśmy na lotnisko. Fajnie, że wylot z Wrocławia, daleko nie mieliśmy a przy okazji mogliśmy skontrolować drzewko Polki – rośnie i ma się dobrze 😉.

Szybka odprawa i … Lecimy! Z jednej strony radość i podekscytowanie a z drugiej strach i ta niepewność jak zachowa się Pola. W końcu to jej pierwszy w życiu lot samolotem. Tyle nowych i obcych twarzy na tak małej przestrzeni. Bez jej ulubionych klocków i gigantycznej książeczki… I jak było? Szczerze, lepiej niż sądziliśmy. Pola nie pamięta swojego pierwszego startu ani lądowania (spała jak zabita 😉), jadła z jeszcze większym apetytem niż zwykle swój ulubiony mus owocowy, oglądała bajki i zaczepiała współpasażerów. Dostała nawet ksywkę „gumowe ucho” po tym jak w autobusie jadącym z lotniska w Gironie do Barcelony (nie było bezpośredniego lotu z Wrocławia do stolicy Katalonii – podróż autokarem trwała 70 min więc do przeżycia), wsadzała głowę pomiędzy fotele i z dziecięcą, niepohamowaną ciekawością, przysłuchiwała się rozmowom swoim współtowarzyszom podróży 😉

W Barcelonie byliśmy około południa. Słonko pieściło nasze twarze. Chłonęliśmy witaminę D i wciąż nie mogliśmy uwierzyć, że jeszcze kilka godzin wcześniej w towarzystwie śniegu z deszczem opuszczaliśmy Wrocław. Spacerkiem dotarliśmy do hotelu. Zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy na podbój miasta. Obowiązkowo plaża 😎 (nie brakowało miłośników plażowania, sportów wodnych czy siatkówki) i obiad w naszej ulubionej restauracji La Cuineta d’en Pep, do której trafiliśmy pierwszy raz kilka lat temu. Miejsce to rozkochało nas w swojej kuchni do tego stopnia, że wracamy tam za każdym razem gdy jesteśmy w Barcelonie. Przepyszna paella, piwko i mojito virgin. Pomimo tego, że lokal znajduje się w pobliżu plaży, nie ma dzikich tłumów, co oczywiście jest jego niekwestionowaną zaletą.

Nie mieliśmy sprecyzowanych planów co do dalszego pobytu. Wiedzieliśmy tylko, że chcemy dużo spacerować i chłonąć Barcelonę całym sobą. Pierwszego dnia pokonaliśmy prawie 20 kilometrów na nogach. Do hotelu wróciliśmy dopiero wieczorem. Tamtejszy klimat ewidentnie służył Polce, bo zasnęła w 3 minuty, zajmując połowę hotelowego łózka 😀

Sobotni poranek. Słonko świeciło naprawdę mocno. Cała nasza trójka obudziła się w wyśmienitych nastrojach. Po śniadaniu kolejny city tour w naszym wykonaniu 😀 Główne atrakcje to Sagrada Familia (oczekiwano, że budynek zostanie ukończony do 2026 roku, tj. do setnej rocznicy śmierci Gaudiego, ale teraz zostało to opóźnione z powodu pandemii COVID-19), Łuk Triumfalny i Park Ciutadella z przepiękną fontanną i małym jeziorkiem po którym można pływać łódkami a na koniec plac hiszpański z fontanną, którą zaprojektował zdolny uczeń Gaudiego i wzgórze Montjuic. Tak, tak wiem trochę tego dużo ale nigdzie się nie spieszyliśmy. W między czasie kosztowaliśmy lokalnej kuchni. Niestety o romantycznym obiedzie we dwoje mogliśmy pomarzyć – Pola budziła się jak tylko zatrzymywał się Jej pojazd…więc jedliśmy na zmiany 😂 Polka oprócz dostępu do mleka miała też przy sobie całkiem spory zapas słoiczków, z podgrzaniem których nie było najmniejszego problemu. Oj to był długi dzień. W nogach znów prawie 20 kilometrów. Nie pozostało nam nic innego jak wkońcu odpocząć.


Niedziela – ostatni dzień w Barcelonie. Pobudka skoro świt. Plan był prosty – wschód słońca podziwiany z bunkrów Carmel. Według nas Bunkers del Carmel to najlepsze i zarazem bardzo klimatyczne miejsce,  z którego rozpościera się najpiękniejszy widok na całą Barcelonę (punkt widokowy jest czynny 24 godziny na dobę, a wejście jest bezpłatne). Na co dzień oprócz turystów, przychodzi tu masa lokalsów, organizujących swoje małe imprezy towarzyskie. Najwygodniej dotrzeć tam autobusem ale my jesteśmy zdania, że Barcelonę najlepiej odkrywa się na pieszo i wizja kolejnych kilkudziesięciu kilometrów w nogach nie przyprawiała nas o dreszcze 😉 No ale cośmy się napchali tego wózka to nasze 😂 Miła Pani Hiszpanka widząc nas z wózkiem pokazała trasę bez schodów (chwała Jej za to). Oczywiście na samym końcu chyba coś poszło nie tak, bo i tak musieliśmy pokonać łącznie kilkadziesiąt schodków (najlepszy trening wytrzymałościowy). Patrząc na nas z boku ktoś mógłby sobie pomyśleć, że jesteśmy nieźle pokręceni (nie znalazłam ładniejszego określenia 😉). Finalnie udało się! W drodze powrotnej do hotelu obowiązkowo śniadanie. Kanapka, która zazwyczaj przygotowywana jest na skropionej oliwą i natartej pomidorem bagietce z serem manchego, chleb z pomidorami i ciepła herbatka (tego dnia pogoda płatała figle).

Popołudniowa drzemka i jak nowo narodzeni mogliśmy kontynuować nasze spacerowanie. O 21.30 mecz Barcelona – Sevilla. On jest wiernym kibicem FC Barcelony więc obecność w tym dniu na Camp Nou była tak jakby obowiązkowa 😉 Im bliżej stadionu, tym bardziej czuło się przedmeczową atmosferę. Odprowadziłyśmy naszego mężczyznę pod same drzwi a same spacerkiem wróciłyśmy do hotelu. Wynik 1-0 dla gospodarzy więc możecie sobie tylko wyobrazić Jego radość!

Noc taka krótka. Budzik wyrwał nas ze snu stanowczo za szybko. Niestety czas powrotów jest zawsze ciężki. Opuszczaliśmy jeszcze śpiące miasto. Barcelono widzimy się niebawem!

Może się przydać

[icon name=”baby-carriage” prefix=”fas”] Podróżowanie z wózkiem w Ryanair – bez problemu, pomimo dużego wózka, tj. Thule Charriot Cross. Transport wózka w cenie biletu, po przybyciu na lotnisko zgłaszasz się do odprawy bagażowej, wskazujesz do ilu części składa się wózek, otrzymujesz stosowną ilość naklejek i procedujesz do odprawy, wózek składasz dopiero przy wsiadaniu do samolotu;

Pożywienie dla malucha na czas podróży – pakujesz podobnie jak kosmetyki, do przezroczystego woreczka, kontrolerzy nie powinni robić problemów 😉

Podróż z Girony do Barcelony (Barcelona Nord) – bilety kupować najlepiej online (https://www.sagales.com/en/trip/17/transfer-girona-airport-barcelona-centre) 25 EUR od osoby za opcje w tę i z powrotem, dzieci do lat 4 podróżują za darmo i nie potrzebują osobnego biletu (wózek też 😉 )

Bunkry, najlepszy punkt widokowy w Barcelonie, za darmo – https://goo.gl/maps/uFqgn2qurFHwejtn9 , tak można podejść z wózkiem

Hotel – tym razem zatrzymaliśmy się w hotelu Balmoral (LINK afiliacyjny) , przy głównej ulicy Diagonal, to była dobra opcja więc polecamy

 

 

Ona

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *