Dzień 4: W krainie Wielkich Jezior Mazurskich (Lidzbark Warmiński – Węgorzewo)
Obudziliśmy się w wyśmienitych nastrojach. Wczorajszy dzień dał nam wprawdzie nieźle w kość, ale przecież co nas nie zabije to nas wzmocni! Załadowaliśmy sakwy i około 10 rano ruszyliśmy w dalszą podróż. Nasz cel – Węgorzewo, miasto położone na północy Krainy Wielkich Jezior Mazurskich, nad rzeką Węgorapa. Do pokonania dystans prawie 120 kilometrów, więc nie w kij dmuchał😉
Szlakiem prowadzonym dawną linią kolejową, pokrytą szutrem dobrej jakości, dotarliśmy do Stoczka Klasztornego. Tam naszym oczom ukazała się asfaltowa droga, którą dojechaliśmy do Krekoli. Niestety taki luksus towarzyszył nam tylko przez 5 kilometrów. Później piasek, który szybko znalazł się na liście naszych największych wrogów (zaraz po wcześniej wspominanych płytach). Powinniśmy się cieszyć, bo z górki, ale rowerami obładowanymi sakwami miotało, że hej 😉. Musieliśmy mocniej i szybciej pedałować, bo każdy, nawet najmniejszy postój kończył się zmasowanym atakiem komarów. Na tym właśnie odcinku mazurskich bezdroży, zaliczyłam czołowe zderzenie z miejscowym zającem. Na początku myśleliśmy, że w naszym kierunku biegnie jakiś wygłodniały pies (zrobiło się gorąco), ale gdy „obiekt” zbliżył się do nas, okazało się, że to zając i to całkiem sporych rozmiarów. Zjechaliśmy na pobocze, tak aby mógł sobie swobodnie przebiec. Zwierzak miał jakieś szaleństwo w oczach (ewidentnie czegoś się przestraszył). Jego ominął a na mnie (tzn. na moje przednie, rowerowe koło) wpadł z całym impetem. To była taka siła, że ledwo utrzymałam się na nogach. Bidula obdarł sobie futerko i pobiegł dalej aż się kurzyło.
Za Krawczykami wjechaliśmy w piękną ścieżkę dydaktyczną nad rzeką Pisą, która poprowadziła nas do miejscowości Galiny. Oczywiście komary nie próżnowały. Jedynym sposobem na ich odstraszenie była Mugga strong, która robiła za „perfumy” prawie przez cały nasz wyjazd 😂 Nie tylko na komary musieliśmy uważać. Stanowiliśmy też niezły kąsek dla miejscowych kleszczy. On nawet uratował mnie przed jednym – mój bohater 😉.
Później kilkanaście kilometrów nierównym i dziurawym asfaltem. Myśleliśmy, że nic gorszego nas już nie spotka, a jednak. Najpierw polna, piaszczysta droga w Glitajnach a później zmasakrowana trylinka (sześciokątne płyty betonowe), która ciągnęła się przez kolejne 5 kilometrów. Dla nas to jak wieczność. Droga wyjątkowo nieprzyjazna – porządnie nas wytrzepało. Oczywiście zły stan ścieżek nie był w stanie oślepić nas na piękno przyrody oraz niezwykle klimatyczny krajobraz. To był ten moment kiedy mogliśmy przestawić się na życie slow.
Na 42 kilometrze Bartoszyce i dłuższa przerwa na coś do zjedzenia i picia. Zasłużyliśmy! Hot dogi z Orlenu i mocna kawa wypita w miejskim parku, postawiły nas na nogi. Po uzupełnieniu zapasów (wody w bidonach szybko ubywało) mogliśmy ruszyć w dalszą drogę.
Jechaliśmy lokalnymi drogami o różnej jakości. Niestety paskudnych kocich łbów oraz dziur było całkiem sporo. Od Srokowa GreenVelo prowadziło nas po wydzielonej, asfaltowej ścieżce dla rowerów (wzdłuż DW 650). Prawie 20 kilometrów góra-dół, góra-dół…i tak do samego Węgorzewa. 10 kilometrów przed popularnym mazurskim portem, naszym oczom ukazała się duża tablica z napisem: „Gmina Węgorzewo wita, rowerowa stolica Polski”.
Nocować przyszło nam w Ekomarinie (https://www.booking.com/hotel/pl/ekomarina-pokoj-goscinny.pl.html). Miejscówka zasługuje na 5+. Obiekt umiejscowiony jest chyba w najlepszym z możliwych miejsc, czyli nad kanałem portowym. Łazienka i toaleta jest wspólna ale biorąc pod uwagę, że do wynajęcia są tylko 2 pokoje, to nie stanowi to żadnego problemu. My mieliśmy to szczęście, bo tego dnia byliśmy zupełnie sami! Kolacje zjedliśmy podziwiając zachód słońca z naszego ogromnego tarasu. Do tego butelka wina, muzyka ze Spotify i małżeńskie rozmowy do późnych godzin nocnych. Uwielbiam!
Dzień 5: Mazury Garbate (Węgorzewo – Gołdap)
Nie musieliśmy się nigdzie spieszyć. Do pokonania zaledwie 50 kilometrów, czyli jakieś niecałe 3 godziny kręcenia. Co to jest? Mogliśmy sobie zatem pozwolić na małe leniuchowanie. Budziki nastawione dopiero na 9 – istne szaleństwo 😂 On był odpowiedzialny za śniadanie. Stanął na wysokości zadania i przygotował prawdziwą ucztę, do tego stopnia, że bałam się, że rowery nas nie udźwigną 😂 Na stole zagościły jeszcze ciepłe bułeczki, mrożona kawa, sporo bomb witaminowych, wino (na wakacjach można się nim bezkarnie delektować o każdej porze dnia) i nawet kilka słodkości (jak On mnie dobrze zna 😉).
Mieliśmy sporo czasu na zrobienie całej masy fotek. Węgorzewo – we love you! 😍 To idealne miejsce dla wszystkich miłośników żeglarstwa, bez wyjątku. Mogliśmy tak trwać w tym stanie nic nierobienia całą wieczność.
Około południa ruszyliśmy. Kierunek Gołdap – miasto o podobno najczystszym w Polsce powietrzu. Z Węgorzewa szlak prowadził drogą szutrową po dawnym nasypie kolejowym. Szeroka, wygodna i tylko miejscami niewystarczająco utwardzona (cienkie koła naszych rowerów trochę się zapadały). Pogoda piękna! 😃 Cisza, spokój, a dookoła nas pola i łąki, na których coraz częściej mogliśmy spotkać polskie boćki.
Na 25 kilometrze Banie Mazurskie i krótki postój. Tam spotkaliśmy dwie dziewczyny, z którymi od pewnego czasu wciąż mijaliśmy się na trasie Green Velo (Marlena, Kasia – pozdrawiamy!😉). Jesli chodzi o wino – nie, nie wypiliśmy całej butelki. Dopiliśmy tylko resztki pozostałe ze śniadania. Jak to mawiają „Ko zjada ostatki ten piękny i gładki” (myślę, że tyczy się to też płynów 😂). A, że czasami wierzę w przesądy….
Do samej Gołdapi sporo pod górkę. Pofałdowana okolica, otoczona wzgórzami i pagórkami…no w końcu to Mazury Garbate, więc czego mogliśmy się spodziewać😉 Jakkolwiek z uśmiechami na twarzach udało się dojechać do celu. Hotel położony w samym centrum miejskiego parku, z dobrym jedzeniem, okazał się strzałem w dziesiątkę (http://www.booking.com/Share-caxRam).
Po obiedzie spacer. On coś narzekał, że zmęczony, że potrzebuje drzemki (zasłaniał się wiekiem, że niby już stary 😂), że chce ode mnie odpocząć (żartuję, tego nie powiedział…przynajmniej na głos 😉) no a poza tym, stwierdził, że już tu kiedyś był i nie musi nigdzie wychodzić. Cóż, mnie energia rozpierała. Nie miałam zamiaru spędzić całego popołudnia w hotelowym pokoju. Ubrałam więc wygodne buty, spakowałam aparat i ruszyłam zwiedzać Gołdap. To miasteczko gdzieś na końcu świata naprawdę mnie oczarowało. Spacerując po gołdapskich uliczkach, trafiłam na wieże ciśnień. To miejsce, które trzeba obowiązkowo zobaczyć! Na samą górę można wjechać szybką windą lub wdrapać się po kamiennych schodach. Ja wybrałam ten drugi wariant i dobrze, bo na każdej z kondygnacji (jest ich łącznie 7) można było pooglądać licznie zgromadzone historyczne pamiątki związane z okolicą oraz przedmioty użytku codziennego z dawnych lat. Wpisałam się nawet do księgi pamiątkowej, a co! 😂 Ze szczytu wieży mogłam zobaczyć całe miasto, jezioro Gołdap i przepiękną Puszczę Romincką.
Wieczór spędziliśmy już wspólnie, nadrabiając kinowe zaległości (ostatnio zasypialiśmy w połowie filmu a budziliśmy się na końcowych napisach). To był fajny dzień! 😊
Skomentuj