Przez Warmię

Dzień 2: Nad Zalewem Wiślanym (Elbląg – Braniewo)

Poranek niczym nie przypominał dnia wczorajszego. Dość wcześnie obudziły nas promienie słońca, które przebijały się przez niezdarnie zasłonięte, hotelowe rolety. Piękna pogoda i perspektywa pokonania tylko 70 kilometrów sprawiała, że dobry humor nas nie opuszczał. Przygodę z Green Velo rozpoczęliśmy od spaceru po elbląskim rynku, kilku pamiątkowych fotek i nieplanowanych zakupach w Media Markt (nie spakowaliśmy karty do drona… to znaczy ja zapomniałam 😉).

Szlak odnaleźliśmy przy Bramie Targowej (jakieś 350 metrów od naszego hotelu). Niestety już na samym początku musieliśmy nieco zboczyć z trasy…a to wszystko przez wizytę w sklepie z elektroniką 😉. Szybkie zakupy, kostka mlecznej czekolady na wzmocnienie i już kilkanaście kilometrów później podążaliśmy za pomarańczowymi drogowskazami, których (naszym zdaniem) w mieście jest stanowczo za mało. Dziwi tym bardziej, bo to właśnie w Elblągu ma swój początek Wschodni Szlak Rowerowy Green Velo i fajnie byłoby móc dojechać do niego bez zbędnego stresu i nerwowego spoglądania na rowerowe mapy.

Przez 5 kilometrów jechaliśmy drogą rowerową aż do Krasnego Lasu. Istna przyjemność płynięcia po gładkim jak stół asfalcie. Później leśna ścieżka poprowadziła nas do szlaku Green Velo. Momentami było trochę niebezpiecznie a to wszystko z powodu dużej ilości błota na zjazdach i zakrętach. W dobrych nastrojach przemierzaliśmy przez przepiękny, kilkunastokilometrowy odcinek biegnący po zalesionych pagórkach Wysoczyzny Elbląskiej. O dziwo nie przeszkadzały nam nawet podjazdy, których było całkiem sporo (najwyższy punkt tego odcinka to ok. 180 metrów n.p.m.). Od Łęcza nastąpiła zmiana kierunku jazdy. W końcu z górki i z wiatrem. Nasze nogi odetchnęły z ulgą 😉

Na 25 kilometrze przystanek w Słuchaczu, a dokładnie na plaży o jakże egzotycznej nazwie Acapulco Beach 😉. Przy nieco cieplejszej pogodzie, można było by pobrodzić w rześkich wodach Zalewu Wiślanego. Tam pierwszy ciepły posiłek. Specjalność szefa kuchni – makaron z wołowiną i grzybami. Uwielbiam rowerowe wyprawy, bo wtedy On zaczyna pałętać się po kuchni 😂 Po prostu bosko! A jak do obiadu naleje kubeczek ulubionego, białego wina to już kocham ponad życie 😂.

Było tak cudownie, że nie chciało nam się ruszać (nie wiem, może to zasługa boskiego trunku 😉). Jakkolwiek, obskurna ławeczka przyciągała jak magnez i gdyby nie ciemne, deszczowe chmury, które zawisły nad naszymi głowami, to pewnie jeszcze byśmy tam zostali. Ale jak to mówią „komu w drogę, temu czas”.

Kilkunasto kilometrowa trasa prowadziła po dość płaskim terenie, nad samym Zalewem Wiślanym, wzdłuż nieużywanych już torów kolejowych. Gdyby nie wiatr wiejący prosto w twarz i nawierzchnia z płyt betonowych (znak rozpoznawczy tego regionu), to byłoby idealnie. Moja subiektywna ocena w skali od zera do dziesięciu: minus pięć 😉 . Na szlaku mogliśmy przetestować także płyty z dziurkami. No cóż, ich zaletą jest to, że można potem docenić płyty bez dziurek 😂 No dobra, koniec tego narzekania…

Niespiesznie kręcąc po ścieżkach Green Velo, dotarliśmy do urokliwego, portowego miasteczka Tolkmicko. Tam chwila wytchnienia. Między Tolkmickiem a Fromborkiem szlak prowadził w większości po drogach leśnych, których nawierzchnią był tłuczeń z nasypów kolejowych. Znów zaczynaliśmy delikatnie wspinać się pod górkę. Z obładowanymi rowerami nie było lekko, dlatego tak bardzo ucieszył nas widok MORu (Miejsce  Obsługi Rowerzystów). MOR – Leśniczówka Nowy Wiek – bardzo przyjemne i czyste miejsce. Dobrze, że nie zostało zamienione przez okolicznych mieszkańców i „rowerzystów” amatorów w punkt konsumpcji wybornych, acz tanich win (wiem co mówię, trochę tych MORów zwiedziliśmy).

Zaczęliśmy oddalać się od zalewu. Pojawiły się wzgórza, które doprowadziły nas do Fromborka – niewielkiego miasteczka, które na światową skalę rozsławił Mikołaj Kopernik. To właśnie tutaj napisał swoje najsłynniejsze dzieło „O obrotach sfer niebieskich”.

Na trasie od Fromborka do Braniewa znów pojawiły się uwielbiane przez nas płyty. Szlak Green Velo nie oszczędzał nas na tym odcinku. Bez przednich amortyzatorów ręce bolały jak diabli. Dobrze, że na horyzoncie pojawił się kolejny MOR, tym razem tuż przy rzece Bauda. Łyk wody, coś słodkiego na poprawę humoru a na koniec kilka ujęć dronem. Okolica przepiękna. Widoki rekompensowały wysiłek, jaki musieliśmy włożyć w ten niełatwy odcinek sztandarowego szlaku (nawierzchnia nie rozpieszczała asfaltami). Dla nas jednak najważniejsze było to, że rowerowa nawigacja ani razu nie kazała nam zjechać na ruchliwą drogą.

Na 65 kilometrze na dobre pożegnaliśmy się z Zalewem Wiślanym. Ze słońcem nieśmiało przedzierającym się przez chmury, brzegami rzeki Pasłęki, kręciliśmy w stronę Braniewa. Myśl, że do mety zostało niespełna 10 kilometrów, napawała optymizmem. Trasa Green Velo prowadziła wałami rzeki, słabo ubitą ścieżką szutrową. My z uwagi na wiatr wiejący prosto w twarz, wybraliśmy jazdę płytami betonowymi poniżej wałów. Nie sądziłam, że kiedyś to powiem ale była to najlepsza decyzja jaką mogliśmy podjąć 😂. Braniewo przywitało nas już z daleka, stojącym tuż nad rzeką, kościołem Św. Krzyża.

Dotarliśmy do hotelu. Szybki prysznic, czyste ciuchy i już kilkanaście minut później ruszyliśmy w poszukiwaniu jedzenia. Byliśmy mega zmęczeni, dlatego też nie było mowy o zwiedzaniu miasta. Zaraz po kolacji wróciliśmy do swojego pokoju i przy kubeczku wina oraz weselnych hitach (w hotelowej auli odbywało się wesele), zasnęliśmy jak małe dzieci. W nogach tego dnia 73 kilometry.

Dzień 3: W kierunku dawnej stolicy Warmii (Braniewo – Lidzbark Warmiński)

O 7 rano rozbrzmiały budziki. Dość wcześnie jak na wolną niedziele, ale tego dnia do pokonania mieliśmy prawie 100 kilometrów. Przy takich dystansach każda godzina (czasami nawet i minuta) jest na wagę złota. Ostatni rzut oka na rowerową mapę i mogliśmy ruszać. Kierunek Lidzbark Warmiński.

Początek całkiem przyjemny. Słońce nie odstępowało nas na krok. Taki urlop to ja rozumiem! Asfaltową drogą jechaliśmy w kierunku Szylen. Na 7 kilometrze naszym oczom ukazała się pomarańczowa tabliczka Green Velo, która kazała skręcić w lewo. W tym momencie zaświeciła się nam czerwona lampka…przecież to droga z powrotem do Braniewa! O co chodzi? Nasza rowerowa nawigacja krzyczała aby jechać prosto. Tak też zrobiliśmy. 200 metrów dalej pojawił się drogowskaz, który tylko upewnił nas w przekonaniu, że podjęliśmy słuszną decyzję.

W towarzystwie pogodowej przeplatanki (słońce, chmury, deszcz, wiatr) mknęliśmy po asfaltowych drogach, których nawierzchnia przypominała szwajcarski ser. Dziura na dziurze. Żeby ominąć wszystkie trzeba naprawdę nie lada sprawności 😉. Dalej wioski pośrodku niczego, pola, wzgórza i pastwiska. W Pieniężnie krótka przerwa na coś do picia i szybkie zakupy w pobliskim sklepie (rowerowe życie nauczyło nas aby zawsze mieć przy sobie całkiem spory zapas wody i to nie zależnie od pogody). Wystarczyło trochę pokręcić, aby pożegnać się z cywilizacją. Przywitała nas droga szutrowa (całkiem wygodna), biegnąca gównie nasypem starej kolei. Dookoła nas łąki i bagna. Sielsko i anielsko.

W tych cudownych nastrojach dojechaliśmy do Lelkowa. Połowa drogi za nami.  Tam oddaliśmy swoje głosy w wyborach prezydenckich, podbijając tym samym najniższą frekwencję z pierwszej tury😉 Nawet wakacje nie przeszkodziły nam w dopełnieniu obywatelskiego obowiązku.

 

Niespełna 3 kilometry dalej przystanek na coś ciepłego do zjedzenia. Tradycyjnie to On stanął na wysokości zadania i przygotował obiadu. Tu coś wlał, tam przemieszał i już chwilę później zaserwował pyszny ryż po bałkańsku. Po prostu czarodziej!😂

Pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie –  raz słońce, raz deszcz (tego drugiego było zdecydowanie więcej). Na szczęście zaczęło padać gdy byliśmy jeszcze w MOR-ze. Ulewę przeczekaliśmy popijając białe wino i dojadając resztki paprykowych chipsów. Wiatr powoli przeganiał chmury…to był dobry moment aby ruszyć dalej. Nawigacja nie pozostawiała złudzeń – będą górki. Droga wiła się pośród malowniczych pól, na których rządziły polskie boćki. Ich klekot i śpiew ptaków umilały nam czas. Dookoła cisza i spokój. Naturę mogliśmy chłonąć z podwójną mocą – naprawdę sztos. Po doświadczonym detoxie od przyrody, byliśmy jak spuszczeni z łańcucha 😂

W tych pięknych okolicznościach przyrody dojechaliśmy do drogi na Lidzbark. Wygodną ścieżką rowerową, poprowadzoną obok szosy dotarliśmy do dawnej stolicy Warmii. Na trasie Green Velo znajduje się niepowtarzalne w swoim rodzaju miejsce przyjazne rowerzystom – Hotel Krasicki (polecamy z czystym sumieniem – https://www.booking.com/hotel/pl/krasicki-olsztyn.pl.html). To tu przyszło nam spędzić kolejną noc. Pomimo tego, że turystyka rowerowa w naszym kraju cały czas się rozwija, to mam wrażenie, że nadal mnóstwo osób myśli, że cykliści śpią tylko pod namiotami i jedzą kanapki z żółtym serem, a taki hotel jak ten jest przeznaczony tylko dla wybranych…nic bardziej mylnego!😂

Długi spacer lidzbarskimi uliczkami i zasłużona kolacja na mieście. Wieczorem w pokoju czekała na nas butelka (ok, 2 butelki) białego wina i film na Netflixie. To był długi dzień! Zasnęliśmy z nadzieją na lepsze jutro!

Ona

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *