To miał być ostatni tak ciepły i słoneczny weekend. Dlatego długo nie myśląc, wczesnym, sobotnim rankiem spakowaliśmy rowery i wyruszyliśmy w stronę naszych zachodnich sąsiadów. Szybka kawa na stacji benzynowej i już po 3 godzinach jazdy, Berlin witał nas z otwartymi ramionami. Początkowo w planach było objechanie miasta szlakiem nieistniejącego już w większości muru berlińskiego (ponad 160 kilometrów). Biorąc jednak pod uwagę fakt, że do dyspozycji mieliśmy tylko jeden dzień (i to tak już niepełny), stwierdziliśmy, że pokonamy tylko część tej trasy.
O historii muru berlińskiego nie będę się tutaj rozpisywać. Jest mnóstwo świetnych książek, które dokładnie opisują przebieg minionych zdarzeń.
Szlak muru oznaczony jest dość dobrze. Chociaż jest kilka miejsc, gdzie można się zgubić. Nam osobiście trochę przeszkadzały mało czytelne tabliczki (przydałby się kolor bardziej rzucający w oczy). Miejscami trzeba było dobrze wytężyć wzrok by je dostrzec. Dlatego my dodatkowo byliśmy wyposażeni w rowerową nawigację, gdzie przed wyjazdem wrzuciliśmy ślad trasy.
Pierwsze 5 kilometrów pokonane w pięknych okolicznościach przyrody. Zielone tereny, parki i lasy. Co chwile mijaliśmy też pomarańczowe słupy, czyli miejsca kolejnych tragedii – śmierci uciekinierów z NRD, skłaniając do refleksji nad czasami słusznie minionymi…. Z każdym kolejnym kilometrem leśne ścieżki przeradzały się w rowerowe autostrady. Cudo!
Tuż przy Berliner Mauerweg jest kilka podstawowych atrakcji, które nie wypadało nam pominąć. Byliśmy na Checkpoint Charlie – najbardziej znanym przejściu granicznym Berlina, pod Bramą Brandenburską oraz przy budynku Bundestagu. Oczywiście nie mogło nas zabraknąć przy East Side Gallery. Przepiękne murale, stworzone na fragmencie muru, przez artystów z całego świata. To taka prawdziwa mekka dla graficiarzy.
Finalnie przejechaliśmy 70 kilometrów i zdążyliśmy przed zachodem słońca – plan zrealizowany 😉 Stolica Niemiec zrobiła na nas ogromne wrażenie. Niezwykle różnorodna, kolorowa, nowoczesna, otwarta, tolerancyjna i tak BARDZO ROWEROWA. Na pewno wrócimy.
Skomentuj