Sobotni wieczór. 10-ty jubileuszowy Nocny Wrocław Półmaraton. To już mój czwarty start w tym wyjątkowym biegu, a emocje jak zwykle sięgały zenitu. Trenerka nie chciała przyjąć do wiadomości, że tym razem to dziadek będzie musiał przeczytać bajkę na dobranoc
Morze łez i histeria level hard. Usłyszałam: „mamo tylko wygraj ten medal”! Na dodatek za późno wyjechaliśmy z domu, a zablokowane drogi sprawiły, że do strefy startowej (jak się później okazało, nie swojej) wbiegłam minutę przed rozpoczęciem imprezy! Niezły sprint na początek.

Prawie cały czas (z małymi przerwami) padał deszcz. I chociaż bieganie w takich warunkach to nie moja bajka to ku mojemu zdziwieniu, biegło się wyjątkowo dobrze. Tempo spokojne. Tym razem bez słuchawek i ulubionej muzyki. Wypiłam tylko jeden żel i szczerze mówiąc, nie wiem, czy to zasługa mojej świetnej formy
, czy po prostu smak był ohydny. Zakładam, że to pierwsze.

Nowa trasa okazała się być dużo ciekawsza niż w poprzednich edycjach. Wiodła przez najbardziej urokliwe zakątki Wrocławia. Nogi niosły szczególnie przy Pergoli Hali Stulecia. Kolorowe fontanny i muzyka dodały temu miejscu niesamowitego klimatu. I pomimo kilku słabo oświetlonych miejsc, cała trasa zasługuje na 5 z plusem. Organizacja, atmosfera i wsparcie kibiców były na najwyższym poziomie.
To co, widzimy się za rok?
Skomentuj