W ostatnim czasie wszyscy tylko o tym cholernym koronawirusie. No ale jak korona to musi być król i królowa, a jak król i królowa to oczywiście…zamek. Idąc tym tropem, w sobotni poranek postanowiliśmy odwiedzić polski Hogwart czyli Zamek Czocha. W zamku tym od lat odbywa się impreza dedykowana wszystkim fanom Harry’ego Pottera (podobno Warownia, przypomina Hogwart z książek i filmów o młodym czarodzieju). Najpopularniejszą grą w trakcie takiego zjazdu jest LARP, czyli kilkudziesięciogodzinny spektakl teatralny, w którym uczestnicy przebierają się w różne postacie i wykonują przydzielone zadania. Nam wprawdzie daleko do magicznego świata czarodziejów ale musimy przyznać, że twierdza robi wrażenie. Pomimo tego, że zwiedzanie zamku oraz jego dziedzińców było niemożliwe (wszystko z powodu szalejącej pandemii koronawirusa), to udało się nam zrobić kilka naprawdę fajnym fotek 😉
Pomimo tego, że sobotnie przedpołudnie, nie zachęcało to rowerowych szaleństw, bo było raczej pochmurno i wietrzenie, to wszystko zmieniło się w momencie gdy skręciliśmy swoje rowery. Czary? 😉 Słońce coraz śmielej przedzierało się przez gęste, ciemne chmury, dając zastrzyk pozytywnej energii. Tym razem bez jakiegokolwiek planu i nawigacji. Nie mieliśmy ustalonej konkretnej trasy do przejechania i tak naprawdę nie zależało nam na pokonaniu jakiegoś imponująco długiego dystansu. Raczej chcieliśmy zdać się na swoją intuicję i tak poprostu podziwiać piękno otaczającej nas przyrody. To miała być przyjemność a nie zacięta walka o każdy kilometr.
Na początku z górki. Już na pierwszym kilometrze pojawił się drogowskaz, sugerujący, że tuż za zakrętem zaczyna się jakaś trasa rowerowa. Zaufaliśmy znakom i zjechaliśmy z głównej drogi. To był dobry wybór bo już po 40 minutach kręcenia dojechaliśmy do Zapory Wodnej na Jeziorze Złotnickim. Droga prowadziła przez dwa wykute w skałach tunele (my tuneli nie lubimy ale te były wyjątkowo krótkie i ładne 😉). A tam, jeszcze więcej fantastycznych widoków. Po kilku ujęciach dronem, brukowaną drogą zjechaliśmy pod sam budynek elektrowni wodnej. Musimy przyznać, że z dołu tama wygląda równie imponująco. I ten niepozorny mostek, który jest praktycznie na każdym instagramowym zdjęciu. Niby nic nadzwyczajnego, ale w otoczeniu przyrody ma w sobie to coś 😉
Kolejne kilometry to totalna improwizacja. Najpierw pod górkę, „drogą” kamienistą, prowadziliśmy rowery. Później z wiatrem we włosach mknęliśmy przez sady pełne owocowych drzew. Wokół nas rozlegały się ptasie śpiewy a trawa kusiła swym soczyście zielonym kolorem do dłuższego odpoczynku. Z dala od tłumów i ruchliwych dróg, przez lasy, łąki i pola pełne złotego rzepaku, pokonywaliśmy kolejne kilometry. Podobno sesje zdjęciowe w rzepaku to hit tego sezonu dlatego nie mogło obyć się bez kilku fotek.
Takim oto cudem dojechaliśmy do plaży na przeciwko zamku. Łatwo nie było- na dowód tego zdjęcie poniżej. Ta „droga” dość, że zwężała się w najmniej oczekiwanym momencie to oczywiście była pełna niespodzianek w postaci dziur, wystających korzeni i kamieni. No ale jak przygoda to przygoda. Sama plaża bardzo nas rozczarowała. Jedyny plus był taki, że zrobiliśmy zdjęcie zamku z zupełnie innej perspektywy.
Czas płynął nieubłaganie szybko. Niestety musieliśmy wracać. Do zamku jakieś 6 kilometrów ciągłego „pedałowania”. No może nie ciągłego, bo z ostatnią górką niestety przegraliśmy 😉. Podsumowując – w nogach 19 kilometrów (biorąc pod uwagę warunki terenowe to każdy kilometr liczył się podwójnie 😉) i okrążone jezioro Leśniańskie. Cisza, spokój, słońce, my i natura. To była bardzo przyjemna sobota!
PS. Gdybyście chcieli powtórzyć dystans to standardowo, na samym dole znajdziecie ślad naszej trasy.
Skomentuj