Tym razem weekend bez rowerów. Postawiliśmy na Bałtyk, ciągnące się kilometrami piaszczyste plaże i czyste, morskie powietrze. Chcieliśmy pospacerować, zaprzyjaźnić się z mewami ale przede wszystkim naładować akumulatory. W piątkowe popołudnie spakowaliśmy walizki i ruszyliśmy na północ naszego kraju. Miejsce docelowe – Międzyzdroje. Wieczorem piękny zachód słońca przy kubeczku białego wina i krótki spacer po plaży.
Postanowiliśmy wykorzystać na maksa sobotnią pogodę i zaraz po śniadaniu udaliśmy się do Świnoujścia. Oczywiście na pieszo 😉. 11 kilometrów w jedną stronę – dla nas nie piechurów to nielada wyzwanie. Pomysł może trochę szalony, ale za to niesamowicie kuszący.
Na plaży w Międzyzdrojach tłumy ludzi, dlatego bardzo się cieszyliśmy, że opuszczamy to miejsce. On szybko zdecydował się iść boso, tuż przy brzegu (tam jest najtwardszy grunt), mnie natomiast temperatura wody nie przekonała to podjęcia tak drastycznych kroków😉. Droga okazała się być bardzo przyjemna (cały czas z wiatrem). Puste plaże, błękitne niebo i cudowne orzeźwienie napływające od strony morza…Czego chcieć więcej!
Po ponad 2 godzinach maszerowania dotarliśmy do plaży wschodniej przy Gazporcie. Oczywiście musieliśmy odwiedzić świnoujską perełkę czyli latarnię morską, która jest najwyższą latarnią nie tylko na polskim wybrzeżu, ale również jedną z najwyższych na świecie (jej wysokość to prawie 65 metrów). Aby wejść na punkt widokowy trzeba pokonać ponad 300 schodów. Biorąc pod uwagę fakt, że przed nami droga powrotna i kolejne 12 kilometrów, odpuściliśmy sobie wspinaczkę (będzie przynajmniej powód aby wrócić).
To nie koniec atrakcji. Na plaży w Świnoujściu czekał na nas znajomy, który od lat uprawia kitesurfing. Podobno tego dnia pogoda sprzyjała (nie znamy się ale chyba miał rację, bo idąc plażą wiatr pchał nas do przodu 😉). Mnie najbardziej podobały się podniebne skoki (Marcin, Kuba mamy filmiki), które podziwiałam popijając białe wino Bicicleta (jedyny rowerowy atrybut tej wycieczki 😉). Podczas tego krótkiego spotkania nauczyliśmy się, że im silniejszy wiatr, tym mniejszy latawiec i odwrotnie (numerki na latawcach są bardzo ważne) 😉. No tak, potwierdza się powiedzenie, że podróże kształcą.
Komu w drogę, temu czas. Przed nami ponad 2 godziny maszerowania i to niestety pod wiatr. Wytrzymaliśmy 3 kilometry. Resztę trasy, przemierzyliśmy Lasem Międzyzdrojskim. Tam natrafiliśmy na szlak Świętego Jakuba, którym można dojść do katedry Santiago de Compostela w Hiszpanii. Droga ta oznaczona jest w całej Europie żółtymi muszlami i strzałkami w tym samym kolorze (muszla ta stała się symbolem pielgrzymów). Cisza, spokój i tak cudownie zielono. Finalnie w nogach 25 kilometrów. Zmęczenie dawało się we znaki (idąc miałam wrażenie, że śpię 😊). Ale wystarczył rogalik z czekoladą (no dobra 4 rogaliki) i mogłam góry przenosić.
Weekend upłynął pod znakiem słońca, prawie bezchmurnego nieba i przyjemnych temperatur. Do Wrocławia wróciliśmy opaleni, wypoczęci i ze sporym zapasem jodu.
Skomentuj