Nieprzerwanie od kilku lat karnawał kojarzy mi się ze sportowymi butami i Wrocławskim Biegiem Karnawałowym 😉
Kilka dni przed „balem” rozpoczęło się nerwowe poszukiwanie kreacji! Postawiłam na dyskotekowy look z lat 90-tych. Uwielbiam eksperymentować z kolorami a tamten okres to przecież wybuchowa mieszanka kontrastowych barw i fasonów. Zatem ortalionowy dres, nowe pantofelki (żeby można było szaleć do ostatnich sił) i oczywiście burza loków na głowie.
Kilka skłonów, podskok, wymach ręką, kopniak na szczęście i byłam gotowa biec ile sił w nogach. Niech żyje bal!
Punktualnie o 11 na linii startu stawili się miłośnicy biegania, kolorowi przebierańcy, ludzie lubiący dobrą, biegową zabawę. Spotkać można było kraba, jednorożca, flaminga czy też Panią Bawarkę. Tym razem w towarzystwie Państwa 4Ł (godnie reprezentowali 5kilometr!) postanowiłam hucznie rozpocząć nowy sezon biegowy.
Pierwsze 5 kilometrów lekko i przyjemnie (aż sama byłam w szoku, zresztą Garmin też😉 ). Niestety z każdym kolejnym było coraz gorzej (nogi jakieś ciężkie, pić się chciało, no i to błotko – co to byłaby za impreza bez tańców wygibańcow 😉). Musiałam wziąć się w garść, bo przecież na mecie czekali na mnie moi najwierniejsi kibice (On – fotograf, motywator i osobista trenerka). Jak głowa uwierz to już połowa sukcesu! Moja uwierzyła gdzieś w okolicach 7 kilometra (Izunia, Dziku dzięki za motywację na trasie). Pełne skupienie, buzująca adrenalina i te endorfiny, które wychodziły uszami 😂
Przybiegłam z uśmiechem na twarzy! Udało się nawet wyprzedzić kilku przebierańców więc radość była niesamowita. Teraz ostro biorę się za treningi bo w maju połówka w Lizbonie. Trzeba przecież pokazać klasę 😉
Skomentuj