Bieganie w Barcelonie uzależnia! Kto raz skosztuje wróci tu na pewno 😉 eDreams Mitja Marato Barcelona po raz trzeci!
Niedziela, 19 luty. Nie spałam pół nocy. Od samego rana trzymał mnie stres. Ledwo co zmieściłam kanapkę z dżemem, ścisk w brzuchu niemiłosierny (od kilku dni miałam jakieś problemy żołądkowe). On próbował ratować sytuację ale z marnym skutkiem 😉 Czasu mało. Taksówka spod hotelu i 15 minut później byliśmy już przy Parku Ciutadella, gdzie swój start miał barceloński półmaraton. Z każdej strony nadciągający biegacze. Klimat jedyny w swoim rodzaju! To miasto daje niezwykłą energię!😍
Ostatnie poprawki, kopniaki, słodkie całusy na szczęście i mogłam ustawić się w swojej strefie czasowej. Wszystko przebiegało płynnie, bez żadnych zatorów czy też ścisku, zwłaszcza, że w tegorocznym półmaratonie wzięło udział ponad 21 tysięcy biegaczy! Sztos!
Pierwsze kilometry trochę się dłużyły. Biegłam spokojnie, swoim tempem ale cały czas myślałam o brzuchu – żeby tylko nie zaczął boleć. Wciąż ta niepewność w głowie, czy dam rade – takie myślenie gubi i to paskudnie. Na dodatek mój zegarek zaczął wariować – pokazywał o 500 metrów za dużo. Trochę wybijało mnie to z rytmu. Na 7 kilometrze On. Dopingował głośno i cieszył się na mój widok bardziej niż zwykle 😉 A do tego jeszcze rodzice na wideo – czad! Ich widok sprawił, że dostałam wiatru w żagle. Potem delikatnie z górki. Przy trasie mnóstwo kibiców. Bębniarze zagrzewali zawodników do pokonywania kolejnych metrów. A jak wyśpiewali moje imię to już wogóle nogi same niosły.
Długa prosta i zawrotka na Avinguda Diagonal. Wiara zaczęła powracać. Nogi jakby lżejsze, niespodziewany przypływ energii. Wyprzedzałam rywali jak szalona 😉 O bolącym brzuchu zapomniałam. Na 17 kilometrze morze i droga pod górkę. Ostatnie kilometry wzdłuż wybrzeża, choć się ciągnęły, były wspaniałe bo wiedziałam, że dobiegnę. Nad głowami hiszpańskie słonko, wokół tłum uśmiechniętych i wiwatujących kibiców (byli na każdym kroku, cała masa i jeszcze ten ich południowy temperament), znów bębniarze, zewsząd muzyka – istne szaleństwo!
20 kilometr i znów widzę moich najwierniejszych kibiców. Polka dopingowała, krzycząc – „mama, mama, mama”. No powiedzcie mi, jak tu się nie wzruszyć? 😊
Kilometr przed metą, po obu stronach drogi, biegacze, którym już udało się przekroczyć linie mety i odebrać medal (to Ci szybcy 😊). Przybijali piątki i krzyczeli – „vamos, vamos”! Końcówka jakże w pięknych okolicznościach, z widokiem centralnie na Sagrada Familia. Wrzuciłam piąty bieg. Długa prosta i meta! Jaka ja byłam szczęśliwa! Życiówki wprawdzie nie było ale tak sobie myślę, że ta walka z samą sobą była dużo bardziej warta. No i uśmiech trenerki – bezcenny 😉
Skomentuj