Niedziela, 11 luty. Wiało gorzej niż w kieleckiem. Wszędzie połamane gałęzie i barierki z trudem utrzymujące równowagę. Trenerka kurczowo trzymała się mojej szyi, nie chcąc puścić mnie na linie startu – skończyło się morzem łez i milionem buziaków na do widzenia 😉
Ostatnie poprawki i pierwszy żel energetyczny. Start 8:30. Wszystko przebiegało płynnie, bez żadnych zatorów czy też ścisku, zwłaszcza, że w tegorocznym półmaratonie wzięło udział, uwaga…ponad 28 tysięcy biegaczy! Dacie wiarę? 😯
Pierwsze 5 kilometrów dokładnie tak jak sobie założyłam – tempo 5:40. Dotarłam do pierwszego punktu odświeżania, gdzie można było zaopatrzyć się w wodę i izotonik. Kolejne punkty tak samo wyposażone, znajdowały się na 10 i 15 kilometrze (tutaj jeszcze dodatkowo żel).
Trasa wymarzona – szerokie aleje, bez żadnych zwężeń i ciasnych zawrotek, pozwalały rozwinąć skrzydła. I pogoda się zrobiła. Słońce raziło po oczach i wiatr nareszcie odpuścił. Okolice 7-go kilometra dały dodatkowego kopa. Delikatnie z górki. Przy trasie mnóstwo kibiców i bębniarzy zagrzewających do pokonywania kolejnych metrów.
Długa prosta i zawrotka na Avinguda Diagonal (dla mnie osobiście to odcinek najbardziej demotywujący). 15 kilometr i coś zaczęło się psuć. Nogi ciężkie a w dodatku mój zegarek zwariował i pokazywał raz o 500 metrów za mało a kolejnym za dużo. Potwornie wybijało mnie to z rytmu. 17 kilometr – morze i droga pod górkę. Pomimo tego, że w podbiegi to ja już umiem 😉 to wtedy siarczyście przeklęłam pod nosem. Znów wietrznie. Bieganie pod wiatr to prawdziwa porażka.
20 kilometr i znów widzę moich najwierniejszych kompanów. Polka dopingowała, krzycząc ”mama, mama”. To jak zastrzyk adrenaliny😉Dookoła tłum uśmiechniętych i wiwatujących kibiców – uwielbiam ten ich południowy temperament. Zewsząd słychać „vamos, vamos”! Końcówka jakże w pięknych okolicznościach przyrody, z widokiem centralnie na majestatyczną Sagrada Familia. Nie pozostało mi nic innego jak rzucić piąty bieg. Długa prosta, meta i pełnia szczęścia! 🤩 Polka wzięła medal do ręki i powiedziała: „tu pisze, mama wygrała”. Tyle w temacie 😉
Barcelono widzimy się za rok…w planach pierwszy maraton po katalońskich uliczkach! To dopiero będzie zabawa!
Skomentuj