Smolecka zadyszka

To już nasz trzeci start na ziemiach smoleckich. Do biegu namówili nas 3 lata temu nasi znajomi i tak już zostało.

Początek idealny – wspólne zdjęcia (póki jeszcze jakoś wyglądaliśmy), mnóstwo śmiechu (podobno przedłuża życie, więc grzech nie skorzystać), piątki i kopniaki na szczęście i w końcu start. Pierwsze 5 kilometrów w tempie zadowalającym. Później pojawiła się pierwsza zadyszka. Próbowaliśmy trzymać fason – z tyłu głowy wciąż ta myśl, że jak się nie ogarniemy to w sieci będzie roiło się od kompromitujących ujęć z grymasem bólu i zmęczenia na naszych twarzach. Bo nie dodałam na początku, że i tym razem pogoda nie pomagała – znowu gorąco, w sumie jak na czerwcowe popołudnie przystało. Podbiegi sprawiały, że nogi mięliśmy jak z waty. Punkty z wodą i kurtyna wodna ratowały życie. Tabliczka z 9 kilometrem wywołała nie mały uśmiech i radość na naszych twarzach. Jeszcze trochę i meta. Ostatnie metry były warte tego wysiłku. Kibice znów nie zawiedli! Linię mety przekroczyliśmy oczywiście wspólnie, trzymając się za ręce. 10 km w 58:17 – było szczęście 😊

Ona

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *